niedziela, 28 października 2012

Halloween Countdown II - Nieśmieszne dowcipy


Jak może ktoś pamięta, w zeszłym roku rozwodziłem się na starcie cyklu halloweenowego nad Camera Obscura - nie perfekcyjnym, ale bardzo dobrym horrorowym serialiku, który pod swoje skrzydła przygarnął portal do udostępniania plików wideo Dailymotion. Produkcja leciała z okazji Święta Duchów 2010, a włodarze tej platformy nie poprzestali na tym jednym wejściu w straszne klimaty. Co roku proponują coś na temat na październik. Serialem wybranym na 2012 niestety nie zdołali wzbudzić mojego zainteresowania - Bumbloods to, olaboga, komedia o zombie, co bynajmniej nie zachęca. Bo raz, że autorzy webseries wybierają zombiaki jako temat chyba głównie dlatego, że łatwo w tym przypadku użyć taniej charakteryzacji (która zwykle i tak wygląda tanio oraz durnie); a dwa, że moje potrzeby w temacie śmiechogennych zombie dawno już spełniono (Powrót Żywych Trupów + Zombieland wystarczy). Cóż, zawsze jest jeszcze zeszły rok. A w zeszłym roku Dailymotion zajmowało się... psychopatą.

Postać psychopaty bezlitośnie kasującego kolejne ofiary na oczach widza ma ogromne znaczenie w kinowym horrorze, zwłaszcza amerykańskim, przynajmniej od czasu umocnienia się gatunku znanego jako slasher film. Po Halloween i Piątku 13-stego obrodziło w morderców, którzy może nie zdominowali, ale stali się jednym z dominujących elementów pejzażu grozy lat 80-tych i wczesnych 90-tych. Ci najbardziej popularni szybko ze zwykłych padalców w masce i z nożem zmienili się w ewidentnie ponadnaturalne byty motywowane jedynie pragnieniem zabijania kolejnych rzeszy nastolatków, jak Michael czy Jason właśnie. Albo rodzili się jako takowe, jak Freddy czy Chucky. Z biegiem czasu i degeneracją konwencji co ciekawsi mordercy pojawiający się w horrorze stawali się trochę bardziej bliżsi psycholom z mrocznych thrillerów i policyjnych seriali, aż w końcu, w nurcie gorno, jawią się tylko jako kolejne bandy zwyrodnialców realizujących się w swoich zwyrodnieniach, bez żadnej mitologii czy pretensji do bycia nadnaturalnym bóstwem mordu. Upraszczam oczywiście masakrycznie, a to tylko po to, by powiedzieć, że bohater The Funny Man jest zdecydowanie z tej grupy bardziej realnych popaprańców, ale jego image ma się chyba kojarzyć z tym starszymi legendami. Chyba. No, tyle w kwestii wstępu.


The Funny Man: Trailer by RIGHT-HOOK-FILMS
 
Ciasne, brudne pomieszczenie. Związana dziewczyna. Komórka przytroczona taśmą do ściany. Okoliczności wskazują na jedno. I rzeczywiście - zaraz pojawia się psychol w szarych ciuchach, ogromnej i uśmiechniętej złowrogo masce. Oraz ze strzelbą wycelowaną w panikującą ofiarę. Nie zabija jednak od razu. Chce, żeby kobieta coś zrobiła. Co? Powiedziała coś śmiesznego. Zwykle ludziom nie wychodzi, co raczej jest naturalne z uwagi na sytuację, ale Funny Man nie przejmuje się tym. Każdy przedśmiertny dowcip wrzuca w formie filmiku na portal Dailymotion, tworząc dziwaczną kolekcję desperackich ostatnich żartów. Poznajemy także Lee - który jest nie odnoszącym żadnych sukcesów komikiem i który wyraźnie egzystuje na skraju - w pierwszej scenie, w jakiej występuje, chłop zamierza sobie strzelić w głowę. Gdy zabiera go do domu przypadkowo spotkana dziewczyna i zatrzymuje się u niego chwilę, wyraźnie zafascynowana typkiem, okazuje się, że Lee jest bratem bliźniakiem Funny Mana... albo sam nim jest, jak zresztą między wierszami wynika z obserwacji wścibskiej sąsiadki? Dobra Samarytanka ląduje w piwnicy, a my obserwujemy postępujące szaleństwo nieudolnego adepta stand-up comedy.



Największą zaletą The Funny Man jest właśnie postać psychola. Całkiem oryginalny pomysł na tzw. gimmick - z tym opowiadaniem dowcipów przed śmiercią - oraz owa ogromna maska, przypominająca trochę mniej krwawą wersję potwora z późniejszego (kiepskiego) filmu Smiley sprawdzają się i przyćmiewają się to, że poza tym koleś zachowuje się jak klasyczny seryjny morderca z horrorów, zabijając co się napatoczy w niezbyt wyszukany sposób. Jest też odpowiednio obleśny. Scenki, gdy nad zlewem tnie ofiary na małe kawałki za pomocą piły tarczowej mogą przyprawić o mdłości, a cały dom Lee bardzo profesjonalnie ucharakteryzowano na chatę kompletnego szaleńca. Jednak wtedy, kiedy zabójca przestaje być milczącym kolesiem w masce i "przywdziewa" twarz Lee. Po pierwsze, narracje zapodaje on sam, spokojnym, słabym głosem ze specyficznym akcentem opowiadając widzowi o tym, czy jest komedia i jak wygląda życie komika. Oczywiście te koślawe przemyślenia, truizmy i dziwne, abstrakcyjnie nieśmieszne dowcipy są bardziej niż niepokojące, a sam aktor, Ryan Reyes, naśladując manieryzmy wariatów znanych z kina i telewizji, ale dodając trochę od siebie (ta postawa nieszkodliwego nieudacznika-dziwoląga, fałszywe przekonanie o własnych komediowych zdolnościach). Ma też odpowiednio wytrącającą z równowagi aparycję i całościowo wychodzi to tak, że człowiek na pierwszy rzut oka wie, że z kolesiem coś jest bardzo nie tak. Odcinek pokazujący, jak wychodzi na scenę kiepskiego klubu i przegrywa z własnym brakiem charyzmy i wredną widownią pokazuje zaś dość udatnie skąd mogą się brać mroczne instynkty oraz obsesja na punkcie mówienia śmiesznych rzeczy. Trochę gorzej jest z obowiązkowym tłem biograficznym. Scenka z przeszłości wypada nieco sztampowo i nawet głupawo (lodówka? serio?), a zwrot akcji wydaje się tylko próbą ucieczki scenarzystów od oczywistego rozwiązania, które wcześniej sugerowali. Bez niego może byłoby przewidywalnie, ale lepiej, a tak motywacja i jednorodny obraz psychola się rozmywa.

Brak mocnej fabuły to zresztą bolączka serialu. Niby jest klamrowy motyw porwanej biduli Rachel i eksploracja zakamarków umysłu naszego kilera, lecz poszczególne scenki nie układają się aż tak w całość, ot, jedno zabójstwo, drugie zabójstwo. Rys psychologiczny mordercy niby rozwijają, ale niektóre są mocno niepotrzebne. Np. taka konfrontacja z akrobatyczną tancerką, której zwinne nogi prawie zatrzymują Funny Mana, nie wnosi absolutnie niczego, za to może rozśmieszyć co bardziej wybrednych widzów. Zakończenie to zaś po prostu urwanie w kluczowym momencie. Albo miało to zbudować jakieś niedopowiedzenie - nie udało się, albo ktoś liczył, że zrealizuje ciąg dalszy. Wychodzi to tak, że niby jest zachowany wątek przewodni, ale miejscami zupełnie nie udało się twórcom przykucie uwagi oglądającego do niego. Może wynika to z faktu, że za scenariusz posłużył tu pocięty materiał przygotowany z myślą o formacie pełnometrażowego filmu.



The Funny Man Eps 1: "Say Something Funny" by RIGHT-HOOK-FILMS
 
Jeśli chodzi o walory produkcyjne, to nie ma się do czego doczepić - są porządne. Nastrój postępującego obłędu uzyskuje się tu dość prosto, poprzez urywane, przerywane zakłóceniami i innymi zniekształceniami obrazu/dźwięku ujęcia. Czasem pojawia się też nawet klimatyczne rozmycie pierwszego albo drugiego planu. Mroczna tonacja ujęć, kręconych wyłącznie w nocy, w połączeniu ze wzmiankowaną atmosferą domu zwyrodnialca i brudnymi, zaniedbanymi miejscówkami gdzieś na skraju wielkiego miasta dają radę. Zawodzi trochę przewidywalna muzyka, oprócz paru celnie wprowadzonych przesterowanych syntezatorów, ale użytkowo może być. Efekty specjalne praktycznie nie istnieją, może parę raczej kiepsko wypadających rozbryzgów krwi, natomiast gore (sporo, ale głównie już po fakcie zamordowania ofiary, czyli widzimy zabawy zwłokami), charakteryzacja i obcięte części ciała/zdarta skóra wyglądają fachowo. Kilka scen odjazdów naszego komika zaaranżowano nieźle, choć inne budzą wątpliwości - ta z tańczącym Lee i bandą showgirls niespecjalnie zgrywała się z resztą, mimo pewnego symbolicznego przedstawienia kondycji umysłowej rzeczonego. No i ważna rzecz, czyli aktorstwo. Że Reyes (notabene związany z komediowymi portalami) daje radę, już mówiłem. Reszta gra poprawnie, nie ma tu popisów, ale dialogi nie uszkadzają bębenków usznych, a ofiary wyglądają na rzeczywiście przerażone do granic. Gdzieś widziałem grającego męża wścibskiej sąsiadki Davida Fine, ale to aktor epizodyczny z dorobkiem. Pewne nadzieje wzbudzała Abby Whaten, odtwarzająca uwięzioną Rachel. Jak na ofiarę zachowywała się racjonalnie, najpierw wycofując się na pierwszą oznakę, że coś jest nie w porządku, potem pertraktując z oprawcą przy użyciu każdego możliwego argumentu (w tym własnego ciała) i szukając momentu na ucieczkę. Przed zamknięciem w kazamatach psychopaty sprawiała też sympatyczne wrażenie... ale, że fabuła dość rzadko, przed finałem co najmniej, do niej wraca, nie ma tu szerszego pola do popisu.

Zsumujmy szybko - mamy tu niezłą i rokującą postać psychopaty-komika z pokręconą przez własny zawód (oraz brak talentu psychiką), ale trzeba uczciwie przyznać, że głównie na interesującym mordercy zatrzymali się twórcy z Right Hook Films (będącego raczej jednoosobową działalnością startującego filmowca Jake'a Barshy niż czymś większym) i temat nie został satysfakcjonująco wyczerpany, raczej tylko ruszony. Niemniej chęci widać, wykonanie spoko, więc w trakcie przygotowań do coraz bliższego święta miłośników grozy można na to luknąć. Nie ukrywam, że może wam bardziej przypadnie do gustu propozycja Dailymotion z zeszłego października. Wszak to porządnie zrobiona i nieźle oceniana rzecz, nawet parę nagród jest. No, i możecie potem nie ufać różnym beztalenciom, którzy próbują sił w kategorii stania za mikrofonem z dowcipkowaniem połączonego. Kto wie, który z nich lubi w domu bawić się piłami...
 


P.S.
Aha, i w dobrze pielęgnowanej tradycji autoreklamy - Halloween II: Wioska Przeklętych już wyszło, jestem tam ja, jest sporo nowych twarzy, są autorzy z zeszłej edycji, słowem - masa czytania, masa straszenia. Pobierajcie póki ciepłe!!!

Klikajcie, pobierajcie, udostępniajcie, bójcie się...

Brak komentarzy: