sobota, 1 września 2012

Apokaliptyczny smartfonizm i kilo wątpliwości


Mam wrażenie, że ambitniejsze science fiction w telewizji nie ma się ostatnio za dobrze. Dominuje albo lekka i przyjemna konwencja, granicząca raczej z fantasy, o czym świadczy dobra passa Doktora i wysunięcie się Warehouse 13 na pozycję sztandarowej produkcji SyFy; albo prezentacja dramatyczna bliższa innym gatunkom, doprawiona tylko elementami s-f. Upraszczam może, ale coś w tym jest. Jeśli ktoś chce zaś raz na jakiś czas pogrzebać w czymś, co stawia klasyczne pytania na temat futurystycznych zagadnień i kondycji człowieczej, bądź po prostu czegoś poważniejszego/cięższego gatunkowo, musi szukać. Ostatnio honoru może nie-aż-tak-hard, ale na pewno głębszej s-f broniło parę produkcji. Rewelacyjne Black Mirrors pomysłu mojego guru telewizyjnego, Charliego Brookera (f*ck yeah for series 2!). Czy chwalone bardzo bardzo Awake i Continuum (nie oglądałem, więc na wspomnieniu skończę). W Internecie, gdzie wcale nie jest specjalnie lepiej i w pamięci jako "coś więcej" w fantastyce naukowej utkwił mi jedynie Aidan 5, też czasem wypływa serial, który obiecuje ciekawsze podejście w temacie futuryzmu. Na taki zapowiadał się, samoświadomością marketingową się wykazując, H+, mocno podpięty pod nośne nazwisko producenta - Bryana Singera, który po udanej mutanciej pierwszej klasie otrzymał zresztą nowy kredyt zaufania. Nie skupiajmy się jednak na tym - wyprodukował on "aż" pięć odcinków, z dużą grupą kolegów - lecz zadajmy sobie pytanie: czy sugerowany kierunek prawdą jest czy mrzonka li to?


Zainstaluj sobie smartfona w głowie! Ta idea ewolucji gadżetomanii okazała się w przyszłości z H+ niezwykle nośną, bo jak tylko wynaleziono magiczny internetowy interfejs domózgowy, to zaraz większość ludzkości ochoczo się zaimplantowała.FAIL! Wystarczył jeden porządnie zmontowany wirus komputerowy, by pozbyć się jednej trzeciej populacji, a resztę zostawić w przysłowiowej ciemnej dupie. A my dostajemy szereg pytań: kto, jak, dlaczego, kim jest ten facet z brodą i jak bardzo zła jest na pierwszy rzut oka złowieszcza korporacja wstrzykująca w mózgownice neuralną Neostradę? Do odpowiedzi trzeba się jednak dokopywać. Mamy tu bowiem cztery przedziały czasowe - każdy z odcinków zamyka się w jednym w nich, a w dodatku kolejność wskakiwania do któregoś wydaje się trochę przypadkowa. W tym z założenia najciekawszym, bo pokazującym samą katastrofę i jej bezpośrednie reperkusje, śledzimy bandę przerażonych cywili uwięzionych na parkingu podziemnym lotniska w San Francisco. Nie mają pojęcia, co się stało i co robić, ale na szczęście pojawia się rzeczony brodacz, który wie porażająco dużo o sytuacji, ale zdecydowanie mało wyjaśnia. Skoczymy też w przyszłość - świat 2 lata po Apokalipsie reprezentuje komuna żyjąca w wiejskich rejonach Włoch, która, bo ja wiem, pasie kozy i szuka klimatycznie obdartych ciuchów (no bo co można robić po upadku cywilizacji?), ale głównie leków, które okazują się niezbędne gdy pewien dziadek ulega wypadkowi. Do akcji wkracza "upadły" ksiądz... Możliwe jednak, że najistotniejsze rzeczy dzieją się w przeszłości. Tej bliższej, w której pewien irlandzki pisarz i jego pracująca w korporacji H+ Nano żona chcą namówić młodą dziewuszkę z Indii do zostania matką-surogatką. Pani zapracowana ma jednak jeden warunek - Hinduska musi sobie wszczepić implant. A w najwcześniejszym przedziale czasowym (przed iMózgami, co sugerują uroczo zaprojektowane smartfony przyszłości w łapach bohaterów), w mroczno-pięknej Finlandii, pewien mężczyzna spotyka pewną panią dzięki magii portali randkowych. Pani ma jednak sporo do ukrycia, a pan trudni się fachem, w którym prawdę się odkrywa. A co z miłością... i hakerami?

Jak widzicie, jest to nieco pogmatwane. Twórcy zachęcają wręcz widza, żeby układał odcinki jak playlistowe puzzle (aczkolwiek jeśli to jest według nich dowód na interaktywność, to trochę się nie postarali). Gorzej, że na razie jest to układanka nie do końca zajmująca. Ale o tym zaraz.


Trochę drwiąco opisałem fabułę, ale od razu widać, że H+ ma być poważnym uderzeniem. Przede wszystkim jest to kolejny etap ofensywy  Warner Bros w świecie webseries, po głośnym Mortal Kombat: Legacy (notabene drugi sezon tej produkcji został ogłoszony właśnie na kanale nowej produkcji). Udział Singera już omówiliśmy, reżyserii natomiast podjął się Stewart Hendler, odpowiedzialny za horror z gatunku seryjny zabójca vs. laski Sorority Row, a obecne poważnie siedzący w telewizji sieciowej - oprócz H+ robił ostatnio serialik podczepiony pod Halo 4 oraz adaptację powieści YA Pretty Tough.W międzynarodowej (udział brali aktorzy między innymi z Finlandii i Niemiec) obsadzie nie ma przesadnie lśniących nazwisk. Nerdom na pożarcie rzucili tylko kolesia po stażu u Whedona - Alexis Denisof, czyli Wesley z Buffy i Angela (mi, przez maratony Comedy Central, na jego widok włącza się skojarzenie pod tytułem Sandy Rivers). Gra on tu irlandzkiego pisarzynę, sympatycznie i bez spinki (za to z fajnym akcentem). Reszta leci raczej średnią, ale bólu w obcowaniu z aktorami nie ma (oprócz specyficznej angielszczyzny Finów, ale cóż, jest przynajmniej realistyczna... dobrze, że inni mówią ojczystymi językami). Widać za to, że ekipa była duża i sprawna. Jakoś obrazu ostra jak paczka żyletek, ładnie sfilmowane, jest trochę trzęsącej się kamerki, zaskakująco sporo widoku z perspektywy bohaterów. Jak na razie serial jest mocno "pomieszczeniowy", co zrozumiałe, ale Chile, gdzie kręcono całość, daje parę ładnych plenerków i dobrze udaje Skandynawię czy Włochy. Efektów specjalnych dość mało (wiadomo, przy takich budżetach zostawia się to na finał), ale wyglądają porządnie i naturalnie. Gadżety różnorakie rzeczywiście wyglądają jak możliwa ewolucja obecnej iBranży, więc chwała za designowe nawiązania. Coś o większej skali - czyli pokazanie samej katastrofy - zdarza się dopiero pod koniec drugiego rozdziału i jest to widok odpowiednio upiorny. Od strony realizacyjnej doczepiłbym się tylko do muzyki - żałośnie standardowej, taka nijaka, typowa ścieżka do pełnego tajemnic thrillera. Nawet jak przez minutę pojawia się fajny, bardziej retro motyw, to zaraz znika.


Problemy? Te chętnie wyliczają już zarówno marudniejsi internauci, jak i recenzenci. Padają dwa hasła - pocięte i niezrozumiałe. Z pierwszym należy się zgodzić - 5 minutowe epizody nie wystarczają, by odpowiednio rozwinąć dany wątek. Kolejność też mogłaby być zręczniej ułożona - linia czasu przyszłości na przykład pojawia się raz na dostępne dwanaście odcinków i znika, widz zapomina o nim już po chwili, bo to dość mało mówiąca scena. A drugi zarzut? Tu już mniej. Według mnie scenariusz jest raczej łatwy do odczytania i śledzenia, mimo achronologicznego podawania. Więcej, konieczność zamieszczania nie tylko tekstów wyjaśniających grzecznie wszystko, ale i opcji podglądu innego odcinka w miejscu, gdzie stykają się ich fabuły, uznałbym za dowód małej pojętności widza oraz raczej żenujące ustępstwo na rzecz tych, którym troszeńkę pogłówkować się nie chce. Problemem jest sama konstrukcja. Jest dość wolno, bardzo przegadanie - i to przegadanie czasem pusto. Serial chce być tajemniczy, ale za długo waha się z walnięciem w odbiorcę przynajmniej jednym mocnym elementem (dopiero ostatnie minuty ostatniego z wyemitowanych odcinków skręcają w tym kierunku... ale to jeszcze nie to). Przyciąganie uwagi więc siada. Bohaterowie, których jest legion, dadzą się w większości opisać jedną cechą. Dlaczego bardzo to boli? Bo ewidentnie próbuje się tu wywołać emocjonalne podejście. Pokazuje się dramaty, mówi o przeszłości, rysują się konflikty. Co z tego, jak do nikogo nie da się przywiązać. Najbardziej obiecujące stają się w tym świetle wątki hinduskiej surogatki - ten naprawdę pokazuje jakieś problemy społeczne i wprowadzenia nowych technologii z osobistego punktu widzenia; oraz fińskiego gliniarza - ten z kolei prowadzony jest spokojnie (pewnie dlatego postaci są bardziej rozwinięte) i oferuje ładnie paranoję pracy bohatera i jego zbytnie zaangażowanie, a przy okazji rozgrywa się jak w miarę ciekawy kryminał. Najbardziej drażnią sceny z samego początku apokalipsy - płaskie postaci ukrywające się w garażu zachowują się nad wyraz schematycznie, padają teksty które słyszeliśmy osiem tysięcy razy w innych tego typu produkcjach, a enigmatyczny brodacz jest momentami w swej enigmatyczności wysilony (jako centrum akcji raz się sprawdza, a raz nuży). Być może największym grzechem jest sam napęd fabuły - technologia implantów. Niestety, bardziej się o niej mówi, niż faktycznie pokazuje jej działanie i konsekwencje jego w życiu codziennym. Zalewa się nas różnymi faktami - leczniczym wykorzystaniem, nowym postrzeganiem rzeczywistości, totalnym ułatwieniem życia - ale nie czujemy prawdziwie, co technologia oznacza dla wypowiadających to ludków. Nie pomagają nawet ciekawe uwagi o mrocznej stronie biointernetyzacji społeczeństwa. Czy tak trudno, przy nadużywaniu FPP, pokazać więcej mózgowego interfejsu? Mamy go tylko w pierwszym odcinku! Więcej o znaczeniu H+ Nano dla szarego obywatela dowiemy się z promówek niż z właściwego serialu.


Narzekam, prawda, ale nie zwykłem oceniać produkcji po tak małej ilości materiału. Wyszło dopiero 12 z 48 odcinków (będzie osiem rozdziałów, jak uwidacznia mapka ułatwiająca śledzenie akcji). Jednak mam wrażenie, że to, co dostaliśmy, może trochę jeszcze za mało przykuwać uwagę, by chciało się dotrwać do teoretycznych rewelacji epizodów późniejszych. Fabuła, pomijając dłużyzny, momentami składa się ciekawie. Widać, że twórcy chcieli być aktualni - wiadomo jak wygląda nasz obecny, przesycony netem tryb życia i jak gadżety to pogłębiają. Są elementy warte pociągnięcia. Sugerowane cyberterrorystyczne początki zamieszania. Społeczny mus aktualizacji własnego ciała do wymogów nowej technologii. Życie leniwe, czyli całkowite podporządkowanie się sterowaniu życia internetowymi podpowiedziami. Rzeczywistość rozszerzona. I choć twórcy szafują tą aktualnością, dodając do tego nośne hasło "transhumanizm", to w sercu H+, w mojej opinii, leżą trochę już przemielone schematy. Dokładnie postcyberpunk zmieszany z konwencją serialu narzuconą sukcesem Lost. Cyberpunk odbija się tu echem często - hakerskie klimaty, implanty przenoszące powoli do VR czy wreszcie dość otwarte naprowadzanie typu "uwaga! zła korporacja!". Formuła wywiedziona z Zagubionych to zaś nastawienie na tajemnicę, kuszenie konspirą, survivalem, dramatem osobistym, ale na wielką skalę. Kocham cyberpunk i współczesne telewizyjne hity (nie Losta, ale sama konwencja mi nie doskwiera), więc być może utyskiwanie bierze się z wysokich oczekiwań. Ale skoro H+ najlepiej sprawdza się, gdy oddala się nieco od tych wyznaczników, to może mam trochę racji? Nie będę dalej zniechęcał. Jeśli nie spodziewacie się fajerwerków, dostaniecie miejscami niedoszlifowaną, ale w miarę dobrą i składną futurystyczną fabułę. Ja zaś sobie poczekam na to "coś więcej" - oby dostarczyli.










Brak komentarzy: