Komiks superbohaterski jest medium specyficznym ze wszech miar. Czasem infantylny, trochę już śmieszny w swych założeniach, niekiedy ocierający się o kicz i groteskę. Zwłaszcza w tzw. Złotym i Srebrnym Wieku, do którego zwykle wędrują pierwsze skojarzenia. Okres radosnej twórczości, namnażania się stereotypów i niemożliwego do ogarnięcia rozrostu komiksowych uniwersów sprawił, że w 1986, gdy sprzedaż zeszytów sięgała powoli dna, do głosu dopuszczono dekonstrukcjonistów. Frank Miller z Powrotem Mrocznego Rycerza i Alan Moore z Watchmen zmienili na zawsze amerykański komiks, jednocześnie otwierając go postacie podobne sobie, choćby Neila Gaimana. Nastała era, w której panowie w trykotach przeżywali rozterki, popełniali błędy, bywali brutalni i wykazywali się moralną niejednoznacznością. Era antybohaterów, gdy najpopularniejsi byli Wolverine, Batman, Punisher, Lobo (ciekawy przypadek, parodia, która stała się częścią parodiowanego nurtu), Spawn, Sędzia Dredd czy Hellboy. Niemniej co za dużo, to i świnia nie może. Mroczny Wiek w historii komiksu szybko stał się autoparodią w oprawie przekleństw, gołych bab i fontann krwi.
„paskudZin #07” już dostępny!
1 dzień temu