czwartek, 23 sierpnia 2012

Mroczny urok martwych niebios


Klasyczne high fantasy jest, niestety czy stety, już dawno raczej poza moim kręgiem zainteresowań. I wydaję mi się, że jeśli ktokolwiek przedobrzy z obcowaniem z tego typu konwencją, dojdzie w końcu do tego stadium. Powielając schematy wyznaczane przez widełki Tolkien - Dungeons & Dragons, ciężko nie zajść w takie miejsce, w którym zaczyna się po prostu produkować więcej i więcej tego samego. Ile można czytać o magiczno-mięsniackich poszukiwaczach przygody, rąbiących smoki tudzież borostwory w świecie średniowieczo-renesansowym z dodatkiem uszatych elfiąt i brodatych krasnali. Zostaję więc przy kilku klasykach zawsze miło wspominanych, ale, że fantasy jako takie lubię, chętnie szukam podgatunków, które mają mi coś do zaoferowania. Urban fantasy czy nowsze, nomen omen, new weird to ciekawy kierunek, ale zawsze miałem też słabość do dark fantasy. Zarówno wąsko rozumianego, czyli pod kątem domieszki horroru, jak i po prostu tej odmiany fantastyki brodzącej w brudnych i uciesznie mrocznych klimatach. Więcej, w tej konwencji łyknę nawet rzeczy powielające pewne schematy, byle nastrój i tonacja podpadały pod moje gusta. Dlatego dziś przedstawię Dead Heaven - sieciowy komiks niezwykle miły oczom każdego miłośnika mroku w świecie magii.


Obrazek należy do Christophera Steiningera © 2012
Życie w świecie Saitha nie jest łatwe - to kraina pełna niebezpieczeństw, intryg i potworów. A my poznajemy jej tajemnice oczyma zwykłych (i niezwykłych), na pozór niepowiązanych ze sobą jej mieszkańców. Historia zaczyna się klimatycznie i krwawo - co będzie wyznacznikiem jej dalszej części. Młoda kobieta galopuje co sił przez ośnieżony las. Nie udaje jej się uciec. Kilka precyzyjnie wycelowanych bełtów z kuszy strąca ją z konia i powala ją na pokrytą białym puchem ziemię. Tajemniczy zbrodniarz pochyla się nad konającą dziewczyną... i zapomnijmy na razie o tym wątku. Po jakże frapującym wstępie mamy okazję poznać naprawdę sporą galerię bohaterów. Kogo tu nie ma? Śledzimy więc możnego władykę, który pod osłoną nocy dopuszcza się dziwnych eksperymentów z ciałem zmarłej ukochanej... i innych pań. Król tymczasem przyjmuje niezbyt pożądanych gości - minichów-magów, pojawiających się na dworze by odprawić makabryczny rytuał. W mrocznych zamkach czarownicy, używając dziwacznej technologii, przekazują sobie równie niepokojące wieści. Gdzie indziej życie toczy się innym tempem. Nadpobudliwy dzieciak marzy o karierze wojownika, walcząc z wyimaginowanymi potworami nad malowniczym jeziorem... nie wiedząc, że ktoś obserwuje go spod tafli wody. Starzejący się kupiec uprawia zaś w najlepsze końskie zaloty względem niechętnej wybranki... sielanka. Niestety, gdzieś daleko w tle przemyka zabójca z pogardzanej, elfiej rasy. Służy niezbyt przyjemnym ludziom i robi to niezwykle efektywnie... ale on też ma życie, które stara się chronić.

Obrazek należy do Christophera Steiningera © 2012
Christopher Edwin Steininger, Kanadyjczyk obecnie zamieszkały w Berlinie, ma za sobą bogate doświadczenia artystyczne. Pierwotnie pracował jako storyboarder i przy reklamach, ale w świecie komiksu też radzi sobie świetnie. Pracował przy kilkunastu tytułach różnych wydawnictw, a na początku 2012 wydał z innym artystą, Joe Frankiem, własną nowelę graficzną - Windows. Christopher ilustruje też książki young adult i współpracuje z ekipami tworzącymi gry wideo. Ta różnorodność praktyki procentuje, bo Dead Heaven to nie tylko rzecz w pełni profesjonalna, ale i dopięta na ostatni guzik w każdym calu. Jak na dzieło jednej osoby jest to nawet zbyt perfekcyjny poziom wykonania - naprawdę można tylko bić brawo. Ale to może za chwilę. Zacznijmy od podstaw. Z pozoru Dead Heaven jest typowe. Mamy mniej-więcej Wieki Średnie, elfy i duże stężenie magii. Autor sięga też po znane tropy wymagane od współczesnego, domrocznionego, do pewnego stopnia urealnionego fantasy. Jest więc kwestia rasizmu, są polityczne intrygi, jest wątek chorych czynów popełnianych z miłości, jest skupienie się na postaciach i ich emocjach - nic na szczęście nie jest podawane za pomocą bicia po głowie łopatą, ale tego typu manewry widzieliśmy często, od Sapka do Dragon Age. Lecz diabeł tkwi w szczegółach, czyli w mądrym prowadzeniu fabuły. Jak wspomniałem, wydaje się ona rozczłonkowana, może nawet nieskupiona. Każdy rozdział (fajne, opisowe tytuły) dotyczy innego bohatera, dzieje się w innej scenerii i tak dalej. Jednak wczytując się dostrzeżemy, że gwiazdy jednych wejść pojawiają się w tle lub we wzmiankach w innych. I pod koniec 1 tomu wiemy już, że każdy jest ze sobą powiązany (co nie przeszkadza tomowi 2 wskoczyć niemal od razu w diametralnie inne rejony świata przedstawionego). Intryga ma też oś - związaną z tajemniczym bractwem, jego knowaniami i przede wszystkim z elfim zabójcą. Ale podrzuca nam to głównie "haczyki" - morderstwo z początku, tajemnicę miłości lorda do martwej żony, naturę magii, napięcia w królestwie, przeszłość spiczastouchego asasyna - do których pełnego wykorzystania Christopher stara się nie spieszyć. Zamiast tego w subtelny sposób zarysowuje charaktery i historię postaci (na razie bez brania stron, choć kto jest ten bardziej zły, to widać), rozładowując wszystko lżejszymi scenkami - kupiec miernie kuszący swoją dumną wybrankę wypada autentycznie sympatycznie, dla przykładu. A na dokładkę scenki dyskretnie podsuwają nam niuanse życia w krainie, w której rozgrywa się akcja - worldbuilding nienachalny, z klasą. Jednym zdaniem - choć nie mamy tu urywającej głowy dynamiki intrygi (acz tempo potrafi przyspieszyć), twórca dokładnie wie, jak skupić naszą uwagę i daję popracować intelektowi, nie podsuwając niczego na tacy.

Obrazek należy do Christophera Steiningera © 2012
Przejdźmy do, nie ukrywajmy, najlepszej strony Dead Heaven - oprawy graficznej. Zaznaczę od razu, że jest cudna i zdania nie zmienię. Kreska niezwykle szczegółowa, realistyczna - ilość detali i świetne ujęcie zarówno ruchu, jak i statycznych obrazków imponuje. Kolor podobnie. Na operowanie nim warto zwrócić uwagę - każdy wątek i sceneria ma swoją odmienną paletę barw, od spokojnych i jesiennych przez mroczno-granatowe do infernalnych metali i czerwieni. Kolorystyka jest jednak tak dobierana, żeby całość mimo wszystko zachowała spójność. Wyrobiony styl to jedno, ale zwrócić uwagę należy na odwagę w eksperymentach dobranych do nastroju scen. Potrafi się zmienić nie tylko pomysł na barwy, ale i sama kreska! Scenki wspomnień to na przykład rwany, szkicowy rysunek w szarobieli, ale gdy elfi zabójca wykańcza w stylu gore jednego ze swoich wrogów, mamy do czynienia z zalanym czerwienią i podostrzonym groteską pokazem makabreski godnym mocnego horroru. W innym planie egzystencji, służącym za platformę komunikacyjną magom, wkracza zaś erotyczny surrealizm (latające stworzenia wodne i nagie piękności included). Jeśli chodzi o projekty postaci i otoczenia, jest tu dość tradycyjnie... do momentu, gdy na ekranie wyświetlimy sobie sceny dotyczące mistyczno-magicznego elementu. Wtedy komiks budzi najlepsze skojarzenia z rasowym dark fantasy. Dla mnie przywoływał na myśl przede wszystkim Magic: The Gathering (casus następujący - od lat nie miałem kart w ręku, ale arty chętnie zawszę obejrzę... a takie zestawy jak gotycki Innistrad mogą wywołać u mnie nawet ślinotok), Planescape: Torment czy, z nowszych rzeczy, Dragon Age 2 (to ciekawe - zmianę estetyki serii absolutnie pochwalam, a rozgrywka tak tragiczna...). Magitechnologia, pełna kabli, tajemniczych alembików i wielolementowych mechanizmów? Złowieszczy mnisi wyglądający jak połączenie Barona Harkonnena z aktorem teatru kabuki? Ich słudzy, zamiast twarzy posiadający bezkształtne worki ze skóry? Mroczne wnętrza sypiących się zamków, gdzie trupy stoją w czarodziejskich, szklanych trumnach Królewny Śnieżki? Totalne estetyczne zwycięstwo. Co ciekawe, jak na razie mało w Dead Heaven fantastycznych potworów (bardziej sugeruje się ich istnienie) - ale gdy są... Powiem tyle, tak upiornych centaurów w fantasy chyba nie było, zwłaszcza, że Christopher nie wziął sobie do serca schematu "pół człowiek, pół koń", lecz raczej "3/4 konia, 1/4 koszmaru". 

Obrazek należy do Christophera Steiningera © 2012
Osobny akapicik należy się samej stronie, bo to, jak została zrobiona, to istne mistrzostwo kategorii - inne sieciowe komiksy mogą się z niej uczyć. Zwłaszcza, że efekt osiągnięto, jak chwali się autor, zupełnie bez często irytującego Flasha. Menu jest ograniczone do minimum - sklepik, świat, o mnie i kontakt. Archiwum rozwiązano za to uroczo przejrzyście: pasek wyboru tomu, a potem drzewko rozdziałów, krótkich oraz zamkniętych (nie przeklikasz do następnego, wraca do początku), co warto dodać, i to ułatwia dawkowanie sobie. Prawdziwym czadem jest za to fakt, że każdy rozdział ma swoją odrębną, wykonaną w wysokiej rozdzielczości grafikę tła. Nie są to żadne wycinki z paneli, tylko obrazek przygotowany specjalnie do tego celu, korespondujący z treścią danej części fabuły. Dodać do tego ładne, wyeksponowane logo i ogólną schludność, a wychodzi bomba. Ale cóż - w tym komiksie nawet układ paneli gra swoją rolę, raz kusząc eksperymentalną asymetrią i brakiem "białych przerw", innym razem skupiając się na prezentacji pojedynczych kadrów, a jeszcze gdzie indziej stuprocentowo wpisując się w standardy komiksu europejskiego.

Obrazek należy do Christophera Steiningera © 2012
Dead Heaven gwarantuje przyjemnie spędzony czas przed monitorem. Nie należy się tu spodziewać superodkrywczości czy różnych wydziwów, ale komiks stawia na klimat i wychodzi z tego nad wyraz obronną ręką. Nie uciekając się do cenzury - ostrzegam, jest krew, przeklinanie i nagie ciało. Gotycka atmosfera miesza się z klasycznym podejściem do fantasy, a szara rzeczywistość ze skrajnie upiornymi wizjami. A przecież to dopiero początek (choć komiks robiony jest od 2009, zaczął się dopiero drugi tom). Jeśli zaś miałoby się podsumować dzieło Christophera jednym słowem, wybrałbym określenie "eleganckie". I to właśnie przesądza o tym, że każdy miłośnik tego typu estetyki musi na nie zerknąć.





2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Urban fantasy, new weird ?! .......

Moderowanie komentarzy wlaczone?!

ehhhhhhhhhh

M.Bizzare pisze...

Uprzedzając... nie doszukuje się żadnych koneksji pomiędzy w/w kierunkami (jakieś by się znalazły, ale po co, jak to zasadniczo odrębne bajki), zwłaszcza, że jedno stare jak świat, a drugie nowsza (i mętnawa) kategoria. Po prostu to jest coś, co czytam uciekając od high fantasy.

Moderacja komentarzy włączona, ale każdy komentarz nie będący spamem lub/i szczeniackim trollowaniem publikowany - cenzury nie uznaję.