niedziela, 9 września 2012

Niedorzeczne problemy wymagają niedorzecznej ekipy


Fantastyka wszelkiego rodzaju jest przepełniona organizacjami lub mniej formalnymi drużynami, które nie tylko wiedzą więcej - czyli, że w naszych realiach bytują byty, które bytować nie powinny i coś tam mącą - ale i badają/tępią/kontrolują/ukrywają/odkrywają przedmiot wiedzy owej. A mówiąc po ludzkiemu - chodzi o paranormalnych detektywów, szemrane organizacje facetów w czerni i łowców wampirodemonoobcych wszelakich. Od Archiwum X do Fringe, od Angel do Torchwood - popkultura się od nich roi. W przypadku dzisiejszej prezentacji interesuje nas opcja środkowa - czyli rządowe centra do spraw paranormalnych. Wiadomo, politycy zaprzeczają, ale każda władza dobrze wie, że ma na podwórku istoty z zaświatów, spiskujących kosmitów, dziady borowe i strzygi leśne. A jak ma, to musi sobie z nimi radzić - najlepiej powołując do życia komórkę nieodpowiedzialnych, półamatorskich wykolejeńców, która nigdy nie powinna dostać takiej roboty (a i często w ogóle należałoby ich od społeczeństwa odseparować). Tak, środowisko pracy agenta do spraw wysoce nadnaturalnych sprzyja szaleństwu. Jak to wygląda na co dzień i od święta pokaże nam humorystyczny komiksi Shaenon K. Garrity i Jeffa C. Wellsa - Skin Horse.

Obrazek należy do Shaenon K. Garrity i Jeffreya C. Wellsa © 2012
Dennis "Tip" Wilkin jest byłym żołnierzem i psychologiem, którego zatrudniono w Projekcie Skin Horse. A co to jest? No cóż, na terenie USA, cholernie sporym jak wiadomo, pojawia się mnóstwo nie-ludzkich stworzeń obdarzonych inteligencją. I różnymi zamiarami - od życia sobie w spokoju i zachowaniem pełni praw obywatelskich do radosnego mordowania przedstawicieli żałosnej rasy ludzkiej. Rząd Stanów Zjednoczonych uznał więc, że wypadałoby mieć jakiś departamencik radzący sobie z owymi kłopotliwymi jednostkami. Nie, żeby była to wielka rzecz - takich dziwacznych instytucji w USA są tuziny, a sam Skin Horse dzieli budynek między innymi z Departamentem Ograniczania Plecaków Odrzutowych czy Federalnym Biurem do Spraw Gigantycznych, Przeciekających Zbiorników. Taaa... Wracając do Tipa, wyróżnia się kilkoma widocznymi od pierwszego z nim spotkania cechami. 1 -jest absolutnym, wysoce nieporadnym i zbyt idealistycznym nowicjuszem. 2 - każdą kobietę (a nawet mniej ludzką istotę płci żeńskiej) zaciągnie do łózka w trzy minuty, choćby i na początku go nienawidziła. Prawdziwy Casanova na wagonie speedu. 3 - ubiera się on wyłącznie w damskie ciuszki, nie stroniąc też od makijażu (za to od golenia się poza twarzą już tak) i będąc przy tym prawdziwą ofiarą mody (często z naciskiem na określenie "ofiara"). A co najlepsze - jest on również najnormalniejszą osobą w Projekcie Skin Horse. Za współpracowników ma bowiem Sweetheart - superinteligentną psinę i liderkę misji w terenie, którą onegdaj wyhodował szalony naukowiec z Kanady, jako część planu podbicia USA za pomocą stada zmutowanych czworonogów; Unity - dziewczynę-zombie złożoną ze zszytych części ciał martwych dziewczyn, pragnącą głównie zabijać wszystko co się rusza; Mustachio, recepcjonistę będącego steampunkowym robotem z problemami z nadążeniem za duchem zmieniających się epoki i imponującymi wąsami; oraz Nicka - supernowczesny helikopter bojowy sterowany przez mózg nolife'owego, pasjonującego się grami komputerowymi i sadzącego bluzg za bluzgiem (na szczęście cenzuruje go wstawiony prze Złą Korporację ogranicznik) nerda. Aha, a szefem Tipa jest Gavotte - rój samoświadomych os lubujący się w herbacie i enigmatycznych wypowiedziach. Widać, że zdrowie psychiczne szybko można stracić, gdy wraz z taką zgrają stawia się czoła potworom i maszynom śmierci z różnymi motywacjami i często ogromnymi problemami emocjonalno-tożsamowościowymi.



Obrazki należą do Shaenon K. Garrity i Jeffreya C. Wellsa © 2012
Można powiedzieć, że Shaenon jest ekspertem od szalonych naukowców. Jej poprzedni komiks, Narbonic, kręcił się wokół bohaterki parającej się właśnie taką profesją. I choć nie jest tak rozpoznawalny jak najsłynniejszy komiks o tej tematyce, ale podczas długiej historii publikacji (komiksy Shaenon to typowe longrunners) zgromadził wokół siebie spory i wierny fandom - co nie dziwi, bo autorka sprawna, a Internet kocha bzikniętych geniuszy, vide Dr Horrible czy Dr Steel. Skin Horse (jak się okazało po czasie, dzielący z Narbonic i jego prequelem/spin-offem Lil' Mell to samo uniwersum) podchodzi do sprawy od innej strony. Otóż większość problemów, z jakimi styka się ekipa, dotyczy nieudanych, porzuconych bądź zbuntowanych eksperymentów badaczy z kuku na muniu i maną podbijania świata. Więcej, większość nieludzkich protagonistów ma za sobą taką przeszłość. Oczywiście pokazanie tej strony realiów pełnych nauki wykraczającej poza granice... nauki mogłoby owocować dużą ilością dramatyzmu, a nawet zwykłego emo. Nic z tych rzeczy. Skin Horse to komedia, można by rzec workplace comedy, z tym, że daleko temu środowisku do typowego biura. Żeby nie psuć zabawy z odkrywania dowcipów i mnogości nawiązań popkulturowych (od ogólnych do specyficznie fandomowych, czasem dla bardzo ścisłego grona wielbicieli danej produkcji), zdradzę tylko zarysy poszczególnych spraw. Nasza ekipa zmierzy się między innymi z samoświadomym bagnem, inteligentnym lwem z problemami, miastem wilkołaków na Alasce, zbuntowanym roborecepcjonistą, związkiem robotniczym maszyn (między innymi telefonów i automatów do kawy), szurniętą wynalazczynią uważającą, że jest bohaterką filmu blacksploitation, a nawet zahaczy o konkurs na najbardziej nadającego się do publicznego reprezentowania społeczności szalonego naukowca. Jak widać są to fabuły typowo komediowe. Wyzyskują wszystkie rodzaje humoru, ale najczęściej opiera się on o absurdalność danej sytuacji i długich, ciętych, sarkastycznych dialogach - te są właściwie sercem komiksu. By dobrze zdać sobie sprawę z potencjału opowieści, mogę polecić zresztą drugą z rzędu dłuższą historię - The Borrowers (BTW, wszystkie rozdziały mają tytuły nawiązujące do literatury dziecięcej, podobnie jak całość). Śledzimy w niej losy Tipa, udającego się do piwnicy budynku projektu, by zbadać sprawę znikających przedmiotów. Okazuje się, że w podziemiach rozwinęły się całe cywilizacje inteligentnych królików doświadczalnych, które zdołały zwiać z poszczególnych departamentów - i każda toczy wojnę z którąś inną (przy okazji często spożywają się też nawzajem), mimo, że każda uważa się za "pokojową i szlachetną rasę". Tip przyjmuje rolę negocjatora, ale okazuje się, że problem jednej cywilizacji wiąże się żywo z problemami pięciu kolejnych. Jest to inteligentna, diabelnie śmieszna historia nieporozumień kulturowych, przy okazji pokazująca, iż demokracja nie zawsze wychodzi na zdrowie. Prawdziwa perełka i chyba najlepsza wizytówka Skin Horse.

Obrazki należą do Shaenon K. Garrity i Jeffreya C. Wellsa © 2012
Trzeba jednak powiedzieć, że Skin Horse mieści się całkowicie w bardzo specyficznym szczególnie dla Internetu gatunku komediowej fantastyki. Polegającym na zebraniu grupy wykręconych i nie do końca poradnych bohaterów, umieszczenia ich w czerpiącym nieco z współczesnych realiów, ale dość niedorzecznym i kierującym się własną logiką świecie, co w efekcie daje nam szansę obserwowania jak owi protagoniści potykają się o własne nogi, przytłoczeni szaleństwem fabuł. I mogłoby być to zbyt typowe (niektórym odbiorcom się takim wyda), gdyby nie to, że postaci są tu wyjątkowo dobrze zarysowane. Dwójka scenarzystów, wymieniając idee i wspólnie dopieszczając je, doprowadziła do stanu, że mimo iż całość to lekkostrawna, nie aspirująca do zbędnej powagi kawalkada wydarzeń, to postaci w nią zaangażowane są żywe, mają własne problemy, a ich cechy osobowe nie istnieją tylko, by budować na nich kolejne gagi (co nie znaczy, że tego się nie robi - zamiłowanie do mózgów Unity czy transwestytyzm Tipa doczekają się wielu głupich komentarzy). Każda postać jest skomplikowana na swój sposób. Tip bagatelizuje swoją przeszłość wojskową, a okazuje się, że był de facto bohaterem; nie radzi sobie z odpowiedzialnością i byciem "normalnym" równoważnikiem dla reszty; często też maskuje komicznymi wahaniami nastrojów lub hurra-optymizmem swoje wątpliwości i rozterki. Sweetheart jest opanowaną, rozważną liderką; z ambicjami zrobienia coś ze swoim życiem mimo, że jest bądź co bądź psem; ale też nie potrafi do końca pogodzić się ze swoją naturą dziwadła i potrafi reagować chaotycznie i impulsywnie (zwłaszcza, jak się jej skacze po pagonach). Unity to prawdziwy potwór, czekający tylko na okazję by poszaleć, istna chodząca anarchia. Cierpi też na straszliwy deficyt uwagi (potrafi zapomnieć o przyjaciołach będących w śmiertelnym niebezpieczeństwie), ale też potrafi wykazać się pokrętnie logicznym rozumowaniem, a ze Sweetheart łączy ją ciekawie przedstawiona "babska" przyjaźń. Postacie dalszych planów i spoza grupy też są interesujące, przykładem może być lubiana przez czytelników Dr Lee, którą z Tipem łączy seksualna fascynacja połączona z lekkim zażenowaniem zachowaniem jego i jego ekipy, a która jednocześnie jest naukowcem w złej korporacji Anasigma, próbującym jakoś pogodzić nieetyczność swojej pracy z pewną formą odkupienia (sprawowaniem pieczy nad skrzywdzonym przez eksperymenty nastolatkiem-śmigłowcem bojowym). Dodać do tego ewolucję postaci - jak rozwój seksualności Tipa, sekret natury Unity (zwykłe zombie? nie bardzo) czy zainteresowanie Nicka walką o prawa maszyn - i mamy postaci, które nadają się i do humorystycznych scenek, i do czegoś więcej. Choć poza te pierwsze właściwie się nie wychodzi, dobrze skonstruowani bohaterowie sprawiają, że komiks jest dużo bardziej angażujący.

Obrazki należą do Shaenon K. Garrity i Jeffreya C. Wellsa © 2012
Odbiór strony graficznej, dość prostej i karykaturalnej, zależy już od nastawienia. Komiks wpisuję się, zarówno rysunkiem jak i formatem, w konwencję klasycznego, 4-panelowego paska komiksowego w stylu tych z gazet codziennych. Oprócz tego widać wpływy mangi, aczkolwiek niezbyt narzucające się. Wszelkie uproszczenia pasują jednak do komiksu, w którym ważniejsze od akcji są humor i dialogi, a grafika przygotowana jest z dbałością o czytelność i własny charakter. Jest sympatyczna, krótko mówiąc. Pomiędzy kolejnymi odcinkami znajdziemy też sporo szkiców i obrazków na zamówienie autorstwa Shaenon, co urozmaica całość. Niestety, wstawiono między paskami także mnóstwo kiepskiego fanartu (najgorsze to poziom najtragiczniejszych bazgrołów rodem z Deviant Arta), chociaż czasem osłodzi życie coś dobrego przygotowanego przez zaprzyjaźnionych twórców znanych komiksów sieciowych.

Obrazki należą do Shaenon K. Garrity i Jeffreya C. Wellsa © 2012
Skin Horse nie jest oczywiście pozycją bez wad. Humor bywa lepszy i gorszy, parę nieśmiesznych tekstów na odcinek się zdarzy (a i całościowo kiepskie historie, jak ten przerywnik dla fanów traktujący o fanserwisie i zapasach w błocie), a, że fabuła jest mniej-więcej ciągła (często wracają tematy i wątki sprzed roku czy dwóch, nie mówiąc o postaciach), późniejsze epizody nie będą zrozumiałe dla nowych czytelników. Jednak nikt nie powinien być specjalnie niezadowolony z lektury - taki rodzaj niedorzecznej, przygodowej komedii powinien przypaść do gustu każdemu, który oczekuje niezobowiązującego, bezpretensjonalnego i przyprawiającego czasem o wybuchy niekontrolowanego śmiechu czytadła. A, że postaci są świetnie skonstruowane, elementy fantastyczne przygotowane z dużą dozą (czasami chorej/dziwnej) wyobraźni, czasem mignie jakiś poważniejszy kontekst w tle ( w Narbonic też podobno często się to zdarzało, a w Skin Horse są problemy etyczne czy dylematy bycia potworem dyskretnie eksplorowane) - to wszystko sprawia, że na pewno przekopanie się przez archiwum Skin Horse nie będzie straconym czasem.




Brak komentarzy: