Bardzo fajnym zabiegiem w przypadku formuły antologii jest wprowadzenie wstawek pomiędzy kolejnymi opowieściami. Od razu inaczej odbiera się to, niż zlepek historyjek lecących zwyczajnie po sobie, takie przerywniki mogą też pomóc w narzuceniu całości odpowiedniego, spójnego klimatu. I to się pamięta. W Creepshow 1 i 2 (na marginesie, wiedzieliście, że ta zacna seria miała być rewitalizowana w formie serialu sieciowego?) oraz w Opowieściach z Krypty mieliśmy wstawki z udziałem maskotek serii (wywodzących się z tego samego źródła, o czym poniżej). W Tales from the Darkside w wersji filmowej mieliśmy jako pretekst do opowiedzenia trzech horrorków czwartą historię - o tym jak Debbie Harry chcę upiec sobie dziecko. A w nowszym Grindhouse cieszyły oczy fantastyczne faux-trailery filmów w klimacie. Ale ten sam zabieg można stosować w innych mediach.W literaturze mamy braid, którego fanem jestem od czasu pierwszego zbioru z Wiedźmakiem. W komiksie też się da to zrobić całkiem dobrze, przykładem jest Cryptkeeper, który pojawił się najpierw na kartach legendarnych antologii, na których oparto serial telewizyjny i które inspirowały Kinga z Romero przy Creepshow. W netowych komiksiątkach też można. Mam oczywiście nieco odmienny od wzmiankowanych przykład. Czemu inny? Bo w tym przypadku gospodarzami kompilacji opowieści z dreszczykiem jest grupka dziwnych dziewcząt zebranych na nocnej herbatce i ubranych w stroje zgodne z modą typu elegant gothic lolita, która stała się w ciągu ostatnich lat jednym z symboli japońskiej popkultury.
The Midnight Tea Party 15-16 by *ShardGlass on deviantART
Obranie za twarze komiksu horrorowego grona słodziutkich, wystrojonych po wiktoriańsku dziewcząt, które piją sobie herbatkę i zagryzają ciasteczkami (fakt, że czasem i robią coś bardziej dziwnego/złowieszczego) musi warunkować inne podejście. I jeśli dodamy, że mangową stylistyką ilustracji The Midnight Tea Party zbliża się do podgatunku shōjo, a w charakterze bonusów występują kolorowe rysunki panienek w pełnych drobiazgowo naniesionych detali sukniach oraz śmieszne plansze rysowane w słodziutkiej estetyce chibi, można odnieść wrażenie, że twórcy postanowili stworzyć komiks grozy zorientowany na płeć piękną. I rzeczywiście, nie tylko wszystkie rysowniczki są kobietami, ale i bohaterki, zarówno tych przyjęciowych wstępów, jak i samych historii. Jest to też staromodny rodzaj grozy, delikatniejszy, pozbawiony raczej gore, nastawiony na klimat. Ale, na przekór tej charakterystyce i stereotypizowaniu, autor jest mężczyzną. HABE prowadzi trzy komiksy na webcomicowej platformie Smack Jeeves (w której warto pogrzebać, bo niektóre prace tam hostowane wyglądają naprawdę profesjonalnie) i, co ciekawe, te pozostałe też prezentują się tak - mamy prześlicznie zaprezentowaną opowieść z gatunku fantasy i zaczyn serii z przystojnym wampirem romansującym z dziewczątkiem na starym cmentarzu. Czemu akurat zdecydował się tworzyć w takiej, a nie innej estetyce, w której odnajduje się raczej niewielu facetów? Nie wiadomo, ale cóż, nie ma się co dziwić. Wszak styl gothic lolita, przewijający się non stop w pracach firmowanych prze HABE też wymyślił (i pierwszy nosił) mężczyzna.
Jak prezentują się same opowieści? Zawsze (oprócz najnowszej) zaczyna się i kończy występem naszych lolitek, które przekomarzają się i żartują (w obecności związanego z jakiś powodów jedynego męskiego gościa imprezy), a potem przypomina się którejś jakaś straszna historia, którą koniecznie musi się podzielić (taki jest wszak cel towarzyskiego spotkania). Na dzień dzisiejszy opowieści w antologii jest sześć. Na początek dostajemy dowód, że teoretyzowanie na temat zdjęć rzekomych duchów, a dokładniej złowrogiej lokalnej legendy, może być groźne. Dwie przyjaciółki w rozmowie przez Internet dochodzą do ciekawych wniosków na temat przeświadczenia, że robienie zdjęć więzi w fotografii duszę człowieka. Na ich nieszczęście... Następnie poznajemy dziewczynę z nudnego miasteczka, która pewnego razu zauważa nieznanych sobie chłopców grających w piłkę pod oknem. Następnego dnia zdycha pies sąsiada... Trzecia historia zabiera nas wstecz do XIX wieku. Czasu wielkich odkryć archeologicznych. Pewien młody dżentelmen zwabia panienkę z dobrego domu do piwnicy pełnej egiptologicznych znalezisk. Próbuje zainteresować ją starożytnymi dziejami. Jeszcze nie wie, że zauroczenie żądnej przygód panny nie jest tak prostą sprawą, jak się wydawało... Po tych trzech fajnych historyjkach robi się gorzej. Czwarta odsłona jest raczej nie do końca przemyślana, piąta natomiast bajkowa do bólu, nieźle ukazaną, ale odbiegająca nieco od reszty. Atmosfera z początku powraca w szóstej historii. Która uczy, że nie warto straszyć. Zwłaszcza w Halloween, bo dowcip może zawsze nieść za sobą ironiczne konsekwencje.
Fabularnie historyjki są dość typowe. Takie ogniskowe opowieści, groza w nich tkwiąca jest raczej do zaciekawienia niż do przestraszenia. Trzy pierwsze są klimatyczne, odbiór reszty zależy od nastawienia. Jeśli chodzi natomiast o ilustracje, mamy tu najwyższą sieciową ligę. Wszystkie przerywniki z lolitkami i dwie z sześciu opowieści są graficznym dziełem Ashley Cope, dziewczyny odpowiedzialnej za omawiane niedawno Unsounded. Czasem typowo mangowe, czasem bliższe estetyki jej komiksu, ale zawsze bardzo dobre. To nie jedyna znakomita artystka pracująca przy The Midnight Tea Party. Opowieść o chłopcach za oknem zilustrowała Rem, odpowiedzialna chociażby za adaptację Bezdusznej Gail Carriger na język japońskawego komiksu. Jest też Anzu, robiąca przy mangowej wersji X-men i mniej znana, ale też bardzo dobra Alana Yuen. W ostatnim odcinku zestawu dopełniła Robyn Seale, autorka najlepszego komiksu lovecraftowskiego w Sieci. Mimo różnych rysowniczek (a bonusy tworzą dodatkowe osoby, jak choćby przywoływany tu już Sachsen), całość zachowuje "dziewczyńsko-japoński" rys. Oprawa jest przede wszystkim niezwykle elegancka i dopieszczona, co podnosi wartość komiksu.
Mum's the Word by *ShardGlass on deviantART
The Midnight Tea Party, mimo względnej popularności w obrębie własnej platformy, nie jest komiksem wybitnym, czy przykuwającym do ekranu z wielką siłą. Jest natomiast przykładem podejścia do tematu antologii grozy z innej strony. W tym aspekcie jest ciekawą próbą, a że opowieści zawarte na planszach są dobrze napisane, można mieć nadzieję, że będzie tylko lepiej. Polecam przede wszystkim osobom, które chcą zobaczyć odcinającą się od normy, utkaną w innej stylistyce kompilację opowiastek z dreszczykiem. Nie porywającą, nie przypadającą każdemu do gustu, ale przemyślaną i utrzymaną w zupełnie odrębnej estetyce, niż reszta tego typu przedsięwzięć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz