W tym stwierdzeniu nie będzie nic odkrywczego - jeśli dorastało się w latach dziewięćdziesiątych, z dużą pewnością jedną z pierwszych "strasznych" rzeczy, które się pamięta, to Z Archiwum X. Scully i Mulder, odkąd zaczęła pokazywać ich publiczna telewizja, wrośli w świat naszej popkultury, a serial stał się wzorcem opowieści o zjawiskach paranormalnych, do którego odwołujemy się po dziś dzień. Niby gnojki podstawówkowe nie były specjalnie targetem tej produkcji, ale dobrze wiadomo - każdy dzieciak wiedział kto to Fox Mulder, kto to Dana Scully, i że "truth is out there". A co fajniejsze i straszniejsze odcinki były komentowane żywo na szkolnych podwórkach, a nawet, przynajmniej w moich rewirach, zastępowały "ogniskowe" historie z dreszczykiem na szkolnych wycieczkach. Zaś trzon serialu, konspiracja na światową skalę związana z wizytami "szaraków" na Ziemi, niewątpliwie doprowadził do popularyzacji zainteresowania UFO i ufologią. Po latach muszę jednak stwierdzić, że temat kompletnie stracił swój czar po latach. Może to świadomość, że latające talerze to tak naprawdę specyficzna, współczesna mitologia z Ameryki, trafiająca głównie do paranoików i innych dziwadeł. W której fundamentach kryje się zresztą absurdalne i alogiczne przekonanie, że cywilizacja typu drugiego lub trzeciego odwiedzająca nas będzie żywiła niesłabnące i dość chorobliwe zainteresowanie porywaniem rednecków z zapadłych wsi i ich krów. Ale kiedyś było inaczej...
Nawet kiedy Z Archiwum X leciało, oglądało się to, w mojej opinii, przede wszystkim dla pojedynczych historii z obleśno-strasznymi scenkami, dziwacznymi pomysłami i fajnymi motywami paranormalnymi. Ale skłamałbym, gdybym stwierdził, że ta cała część mitologiczna, skupiona wokół kosmitów, nie robiła wrażenia i nie wciągała. Dopóty człowiek nie zaczął się orientować, że prowadzi to wszystko co najwyżej do wielkiego steku naciąganych bzdur (to chyba było tak na wysokości pierwszej kinówki), zdarzyło się parę odcinków, które kapitalnie przyciągały uwagę walką z wrednymi konspiratorami ukrywającymi gości z kosmosu przed biednym Mulderem (mi zawsze w tym przypadku przychodzi na myśl dwuczęściowy epizod z pociągiem wiozącym rzekomego obcego i eksperymentami na trędowatych, który zidentyfikowałem jako Nisei/731 - może dlatego, że widziałem go parę razy, może dlatego, że obiektywnie zajebistej akcji był on pełny). No a poza tym paranormalny szał się udzielał - nie bez powodu są to czasy Faktora X (tam to dopiero cuda niewidy się zdarzały! Ktoś jeszcze zbierał to pismo?) i Strefy 11. I powiem, że jak się wspomni, to nostalgia naciera. Wolałbym, żeby nadal dominowały te klimaty w dziedzinie paranormalnego bełkotu - niestety, teraz mamy grubych maczo-dupków z kamerami, którzy słyszą co chcą w swoich spooky nagraniach z nawiedzonych miejsc. Na szczęście znajdzie się coś, co chociaż trochę pomoże odświeżyć wspomnienia. Można na przykład spróbować serialu RCVR, który we wrześniu tego roku zaproponowała internautom Machinima.
Machinima całkiem odważnie rozszerza swój profil, jeśli chodzi o telewizję internetową. Nie tylko oferuje szereg programów w swojej podstawowej, growej tematyce, ale bierze pod swoje skrzydła także seriale sieciowe. Co przyniosło znaczący sukces Mortal Kombat: Legacy i nieco mniejszy zombie komedii Bite Me. Jesienią portal poszedł więc za ciosem i zaproponował kolejne - zestaw webisodów powiązanych z premierą drugiego sezonu The Walking Dead oraz RCVR właśnie. Ten nas interesujący to oryginalna produkcja twórcy szortów filmowych Davida van Eyssena i asystentki pracującej przy filmach Emmericha oraz ostatnio przy X-men: Pierwsza Klasa, Tavin Marin Tirus. W dodatku kasę na produkcję wyłożyła w całości Motorola Mobility. Co przejawia się w tym, że techniczną jakością sześć odcinków składających się na pierwszy sezon nie różni się prawie od rzeczy, które są robione dla "klasycznej" telewizji.
A treść? RCVR od razu cofa nas klimatem do złotych lat Z Archiwum X, kojarząc się przy okazji z inną produkcją z nurtu UFO-konspiracyjnego tamtego okresu, Dark Skies. A to z powodu, że tu także postawiono na realia historyczne - w tym przypadku cofamy się do lat 70-tych poprzedniego stulecia. Obserwujemy sympatycznego agenta rządowego Webera, którego poznajemy gdy próbuje wmówić starszej parze, że to co widzieli to nic szczególnego - naturalnie za pomocą znanego combo "piorun kulisty - balon meteorologiczny - eksperymentalny samolot". Potem okazuje się jednak, że coś leży na rzeczy, gdyż nasz agencik-przystojniaczek zatrzymując się w motelu zaczyna odsłuchiwać uporczywie taśmę z wypowiedziami kobiety, która najwyraźniej kiedyś zaliczyła bliższe spotkanie z zielonymi ludzikami. I mówi przez to matematyką. A, że tuż przed śmiercią rzuciła ciągiem cyfr pokrywającym się z numerami trzech autostrad krzyżujących się w wiejskich rejonach Arkansas, Weber zmierza właśnie w tym kierunku. Trafi na wyjątkowo niepokojącą okolicę, a także dziecko, które w przydomowej szopie skleca z odpadków dziwne konstrukcje...
Jak już podkreślałem, tak zwane production values są w przypadku RCVR niezwykle wysokie. Przejawia się to świetnej jakości zdjęć, dynamiczną pracą kamery - z upchnięciem spektakularnych i bardzo klimatycznych ujęć lesistych rejonów Ameryki z lotu ptaka. No i w efektach specjalnych. O ile koncepcja przedstawienia ingerencji pozaziemskiego nie każdemu może się podobać, to jeśli chodzi o komputerowo generowane dodatki poziom jest naprawdę wyśrubowany. Chyba jeszcze nie trafiłem na serial internetowy, który tą część miał by zrealizowaną absolutnie bez żadnego kiksu (kasa Motoroli nie poszła na nic, oj nie). Dodać do tego odpowiednio stonowane, przyćmione kolory i wszystko wychodzi bardzo spójnie. Nawet muzyka, składająca się głównie z "pejzażowych", przeciągniętych dźwięków syntezatora i nerwowych beatów wskakujących co jakiś czas, mimo niespecjalnie wyróżniających się motywów, dokłada cegiełkę do dobrego odbioru całości. Aktorstwo? Nie mamy tu w ogóle bardziej znanych nazwisk, ale zatrudnieni aktorzy wypadają naturalnie. Daniel Bonjour w roli Webera jest przede wszystkim, jak wspomniano, sympatyczny i ludzki, choć kryje w sobie pewną dozę mulderowej obsesji. Agentka, z którą spotyka się w trzecim odcinku i z którą flirtuje wcześniej przez telefon, wzbudza podobne odczucia (minus fizioł na punkcie ufoków). Dwaj pozostali rządowi to chodzące stereotypy konwencji (Matt Riedy zwłaszcza jako stary i doświadczony wypada... ten, no... bardzo amerykańsko), ale nie przeszkadzają, a spotykany lud prosty, cóż, jako lud prosty przekonuje. Brawo należy się natomiast odtwórcy roli dzieciaka, wokół którego kręci się akcja. Naprawdę skanalizował swoją osobą jakąś autentyczną odmienność i prezentuje się zadziwiająco złowieszczo (zwłaszcza jak na tak nieszkodliwie się prezentującego chłopczyka), a sceny gdy jednym zdaniem dyskredytuje kłamstwa i kombinowanie tajniaków są naprawdę kapitalnie - przynajmniej ja mam takie odczucie. Ale to nie techniczna perfekcyjność i nie aktorstwo, nie w miarę udatnie oddane realia historyczne (z materiałami filmowymi z epoki włącznie) i nie fabuła (o której więcej niżej) decydują o tym, że RCVR ogląda się z uwagą. Nie, kluczem jest atmosfera. Dawno nie widziałem produkcji, zwłaszcza w "normalnej" telewizji, która wzbudzałaby to napięcie wydające się ciszą przed burzą, nastrój pełnego podskórnej upiorności oczekiwania. Prostymi środkami, a jak, ale scena snu Webera czy zwłaszcza pojawiająca się w materiałach promocyjnych scena, gdy agent zatrzymuje się na drodze usłanej setkami spadłych z nieba kruków, mają w sobie zaskakującą dawkę takiej cichej grozy. Nie wywołującej spazmów ani moczeń nocnych, ale bardzo przyjemnej i pożądanej. Sama kulminacja może być odebrana różnie, de gustibus i tak dalej, ale za atmosferyczność wielki plus się należy. Wróćmy więc do pominiętej kwestii fabuły. Tu jest... szczątkowo? O ile wydarzenia, które obserwujemy są tajemnicze, ale raczej zapodane w sposób dosłowny i zrozumiały, to tło i motywacja działania tajniaków. Praktycznie tylko pojedynczo rzucane uwagi. Wiemy, że szukają kategorii osób od spotkań trzeciego stopnia zwanych Receivers, że tamci przekazują jakieś wiadomości z kosmosu i, że odnalezienie ich jest ważne, bo Chinole mają ze dwóch, a Sowieci też paru. Ale poza tym tylko krótkie wzmianki, przez co sens całości gdzieś umyka, a zwrot akcji na końcu jest średnio czytelny. A więc ładnie zrobione, ale bez polotu i pomyślunku scenarzysty? Nie do końca. Oglądając serial, obcujemy bowiem jedynie z połową całości.
RCVR został bowiem pomyślany jako projekt transmedialny, intertekstualny czy jak tam to sobie określicie. Chodzi o to, że zawiera też coś w rodzaju akcji promocyjnej połączonej z stawiającą na zaangażowanie internautów ARG. W tym celu stworzono zestaw stron, pozujących na realne witryny "dekonspiracyjne" i ufologiczne, których centralną częścią jest ProjectRCVR. Gospodarzem jest tam doktora astrofizyki Alvina J. Petersa, od dawna babrającego się w "okrywaniu prawdy". Gdy hakerzy nagle zniszczyli mu witrynę Veil of Truth (rzeczywiście, jak wpisze się adres, to znajdzie się... zdjęcie kotka), postanowił aktywniej propagować swoje szalone tezy i zebrać jak najwięcej zwolenników, naprowadzając ich na szokujące fakty o globalnym spisku za pomocą ProcjectRCVR, a także szerokiej aktywności na Twitterze. Ale może niech doktor Peters sam się przedstawi.
Prawda, że można go pomylić z prawdziwym, nawiedzonym paranaukowcem? Peters podsuwa internautom informację, które blokuje tajemnicza amerykańska organizacja SIGMA. Są to zarówno zdjęcia UFO, jak i motywy dotyczące Receivers - ofiar abdukcji przez ufoków, którzy po powrocie na Ziemię przekazywali... informacje dotyczące nowych, niespotykanych technologii. Przyczyniając się co najmniej od lat 70-tych do rozwoju cywilizacyjnego, a może i ewolucji ludzkości jako gatunku. Prezentuje się to dość fajnie, z szeregiem witryn wspomagających wrażenie, jak brytyjska strona "Oni są wśród nas", która publikuje szalone teorie na bazie autentycznych newsów z internetowych portalów (mnie rozwaliła następująca spekulacja - czemu naukowcy ujawnili odkrycie planety w binarnym systemie słonecznym, czyli "prawdziwego Tatooine", akurat w przeddzień premiery Gwiezdnych Wojen na Blu-Rayu?), encyklopedii ufologicznej mieszającej znane historyczne incydenty z materiałem z serialu, czy stronki rekrutacyjnej samej organizacji SIGMA. Jeszcze ciekawiej prezentuje się sam związek serii z wywodami Petersa. Otóż według jego materiałów RCVR to... zwykła fikcja, czyli zgodnie ze stanem faktycznym. Ale zawierająca podejrzanie dużo nawiązań do teorii, które lekko stuknięty naukowiec wspiera i analizuje. Czyli istnienia Odbierających, wieloletniego spisku i tak dalej. Peters analizuje więc odcinki serialu i dostrzega nowe zależności. Na przykład... logo Motoroli umieszczone na (mały, ale spodziewany spoilerek!) statku kosmicznym pojawiającym się w jednym z epizodów. Czy Motorola ma związki z SIGMA? Czy wielkie korporacje mają powiązania z obcą technologią?
Jak widać, w tym momencie robi się rozkosznie metanarracyjnie. I choć rzeczywiście, jak wszyscy piszą, zabawy ARG w wykonaniu twórców RCVR są w prostej linii pokłosiem na przykład wirusowego marketingu wprowadzonego do serialowo-filmowej promocji przez J.J. Abramsa, to fajnie, że akcja nie służy wyłącznie celom reklamowym, a używając realiów internetowych jako platformy stanowi uzupełnienie i dalszy ciąg serialowej fabuły, przy okazji w szczegółach odkrywając nam jej tło i wyjaśniając większość wydarzeń. No i zabieg włączenia w to nie tylko newsów z różnych miejsc, ale i własnego sponsora jest bardzo, bardzo ciekawy. Jest tylko jeden problem - nie każdy od razu trafi na te wszystkie dodatki. Ja miałem szczęście, że na serial trafiłem szukając materiałów o omawianym parę dni wcześniej musicalu na stronie ReelSeo (polecam, zasadniczo witrynka marketingowa, ale mają fajną zakładkę z tekstami o telewizji sieciowej) i od razu dostałem zestaw linków do reszty projektu. Ktoś, kto na przykład pozna go z YouTube, może się nie zorientować, że jest coś jeszcze. Chociaż jest to logiczne, skoro ProjectRCVR pozuje na autentyczną ufologiczną inicjatywę, nie każdemu może chcieć się szukać i dociekać.
RCVR to znakomicie zrealizowane przedsięwzięcie. Niektórych może denerwować fakt, że tak bardzo polega w warstwie fabularnej na zewnętrznych dodatkach, ale dla mnie taka zabawa z Internetem to wartość dodana. Komu go polecić? No cóż, na pewno nie fukającym na dźwięk słowa UFO, bo w tej kwestii mamy tu znane od lat schematy i twórcy Ameryki nie odkrywają, podchodząc jednocześnie do sprawy bardzo po amerykańsku (wiem, koszmarne zdanie, wybaczcie). Natomiast jeśli ktoś chcę sobie przypomnieć czasy, gdy szaraki polujące na krowy i chowające w zanadrzu osławione sondy analne były potężnym i oddziałującym na wyobraźnię tematem, to na pewno znajdzie tu coś dla siebie. Lubiący konspiracyjno-zagadkowe klimaty też mogą się pokusić. A jeśli Machinima dalej będzie utrzymywała poziom w doborze rzeczy, które zamierza promować, może stać się jedną z ciekawszych platform dla profesjonalnie realizowanych seriali sieciowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz