Poprzedni omawiany tu komiks nazwałem wyjątkowym, bo po prostu był bardzo dobry. Dziś pora na coś, co nazwę wyjątkowym... bo zwyczajnie takie jest. Rzecz, którą zamierzam dziś pokrótce przedstawić, chyba nie ma w świecie sieciowego komiksu sobowtóra, odpowiednika czy nawet czegoś w zbliżonym nastroju. W dodatku jej treść jest, to słowo powtórzy się jeszcze nieraz, wyjątkowa, bo w nietypowy sposób ukazuje ludzkie życia, przeszłość, przyszłość i teraźniejszość zwyczajną, a jednak dziwną, niesamowitą... i zwykle w sumie smutną. Wreszcie komiks ten jest, he, wyjątkowy w kontekście tego bloga. Żadnych wojen fantastycznych kreatur, wędrówek przez obce światy, obrzucania się kulami ognistymi czy naparzania z laserów. Ba, nerdyzmu, że tak powiem, też tyle, co kto napłakał (chyba, że sama forma komiksowa świadczy o tym, że coś jest dla nerdów... a takie stwierdzenie to grube, krzywdzące nadużycie). Co jest? Coś, co ciężko jednoznacznie określić, ale niezwykle łatwo dać się temu... porwać? Złe słowo, mocne. Raczej zatopić się w tym. Albo przynajmniej wprawić się (będzie frazes) w refleksyjny nastrój.
Juan Santapau to obywatel Chile, który miał sobie bloga. I w tym dzienniku zaczął postować hispańskojęzyczne historyjki obrazkowe. Okazało się szybko, że dużo osób zjawia się je czytać, co zmusiło go do publikowania ich już w wersji dwujęzycznej, z dość niesprawnym tłumaczeniem na angielski. A potem przeniósł się na stronę. I dał się poznać wielu internautom, a także zauważyć licznym portalom tematycznym, ogólnopopkulturowym, a nawet Warrenowi Elisowi, który lakonicznie, acz pochlebnie wypowiedział się o jego dziełku polecając komiksy sieciowe na własnym blogu. Co jeszcze trzeba wiedzieć o Juanie? Lubi raczej ambitniejsze klimaty, patrząc po inspiracjach od Borgesa i Cortázara do Murakamiego cz Wong Kar Wai'a ( nie zapominając o, cytuję, "XX-wiecznych kolektywach szalonych artystów"). I wycyzelowaną, krótką formę, co udowadnia w publikowanych planszach, udostępnianych przy pomocy pisarki i fotografki z Kanady , korektorki jego prac Jhayne Holmes.
Obrazek należy do Juana Santapau |
Ale właściwie, może niech za autora mówi sam komiks? Zaczynam od prostego stwierdzenia, że The Secret Knots nie należy do najpowszechniejszej formy webcomiców z ciągłą, rozwijającą się intrygą. To zbiór jednoplanszowych... historyjek? No właśnie, zwykle nawet nie tego. Scenek. Urywków dialogów. Kilku czasem przeskakujących z myśli na myśl rozważań przedstawionej postaci. Niekiedy możemy zaobserwować wyraźną nić fabuły, z początkiem i końcem, kiedy indziej autor w ogóle ją porzuca. Drugim, co rzuca się w oczy (raczej naturalne) są rysunki. Mocno uproszczone, ale w sposób przemyślany, "dla sztuki", chciałoby się rzec. Postacie naszkicowane grubymi liniami, o wyraźnych, acz nie zawsze bardzo szczegółowych rysach - często zaś odartych z naturalizmu, wykrzywionych, czasem trochę komicznie, czasem niepokojąco. Tła niezbyt bogate, czasem ograniczone do koloru i paru detali. Kształty ludzkie też zwykle wypełnione jedną barwą, a paleta dość ograniczona, bliższa ciemnych, zimnych lub wyblakłych odcieni niż jasnych. Wszystko z dbałością o atmosferę i korespondujące z treścią.
No tak, a co właściwie nią jest? Jak sugerowałem we wstępie, głównie urywki ludzkich żyć. Tematyką są wspomnienia i ich natura, związki i ich dynamika (z uwzględnieniem zwłaszcza ich końców), samotność, niespełnienie, konsekwencje wyborów, niepokój egzystencjalny oraz, co przeważa, dziwne myśli i obserwacje, które czasem nachodzą każdego z nas. Czyli pełen przekrój człowieczych doświadczeń. Tych raczej smutniejszych, bo i większość odsłon tchnie nostalgią, jeśli nie jest otwarcie przygnębiająca. Wszystko to jednak podane jest z nutką niesamowitości. Nie lubię określenia realizm magiczny, bo znaczy ono w zasadzie nic, ale nie da się ukryć, że tak się kojarzy. A, że w inspiracjach się przewija, i Ameryka Południowa to wszak kolebka tego typu literatury, możemy to podciągnąć pod ten "gatunek". Smaku nadaje zwłaszcza narracja. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że The Secret Knots to nie tyle komiks, co ilustrowane drabble bądź szorty. Obraz nie jest równorzędny względem tekstu, bardziej go dopełnia, daje podkład (znaczna część materiału poradziłaby sobie, po drobnych tylko uzupełnieniach, w formie literackiej). Poetycka, nastawiona na rozważania, zwięzła i, zwłaszcza w odniesieniu do zakończeń, pozostawiająca sporo zmuszających do obudzenia szarych komórek niedopowiedzeń narracja nadaje ton, a przede wszystkim wyciąga element magii i niesamowitości z zagadnień codziennego życia. Mała kafejka staje się uświęconym miejscem rozstań, imprezy towarzyskie sytuacjami, w których tle przemykają duchy i tajemnicze cienie, rozmowy i interakcje między miej lub bardziej przypadkowymi osobami nagle okazują się kryć przerażające lub niewytłumaczalne drugie dno. Czasem pojawia się element otwarciej nadnaturalny, ale nawet wtedy kropka nad i nie jest stawiana - pod względem zostawiania pola do popisu dla czytelnika The Secret Knots może być wręcz odtrutką dla tych, co nie lubią dostawać całości na tacy. Nie znaczy, że nie wkradają się inne konwencje. Mamy bajkę, mamy odsłonę science fiction, a jeśli miałbym wskazać gatunek, który najczęściej wkrada się na łamy komiksu, to byłby to horror. W niezwykle delikatnej, wywiedzionej ze staroszkolnej grozy formie, ale jednak. O literackiej wartości całości stanowią też dwa inne elementy stylu prezentowania opowiastek. Pierwszym jest oplatanie całej tej gorzko-melancholijnej układanki wokół bardzo oryginalnych, szybko zagnieżdżających się w pamięci motywów przewodnich. Co powiecie na historię opartą na przeświadczeniu dwóch dziewczynek, że muchy są małymi urządzeniami nagrywającymi ludzkie życia i odtwarzającymi je nam na łożu śmierci? Ideę ruchu oporu przeciwko otaczającemu nas spamowi? Sceny z życia kobiety, której napisami zjawiającymi się w różnych miejscach czyni uwagi... miasto? To tylko przykłady, podobne idee znajdziemy właściwie na każdej planszy. Drugim jest... humor. Ale nie żadne gagi sytuacyjne czy sarkastyczne przekomarzanki, jakich w komiksie sieciowym od groma. Chodzi o, nie bójmy się tego słowa, wysublimowaną odmianę. Nie rzucającą się w oczy, bazującą przede wszystkim na przewrotności, ironii. Obecny jest już od pierwszej odsłony, gdzie doświadczenia pewnej kobiety z lalkami odbijają się nagle na jej pożyciu małżeńskim, a później mamy takie smakowite fragmenty jak historia dworzanina, który nie mógł przestać szydzić z ludzi czy zaskakujące (w sposób cynicznie zabawny) zakończenie sceny opartej na schemacie Opowieści Wigilijnej, gdzie gość z zaświatów jest... duchem odrzuconych związków. Co ważne, mimo wszystko humor jest dość mroczny, nie psuje absolutnie spójnego nastroju całości.
Oprócz zamkniętych w pojedyncze plansze opowiastek, na stronie The Secret Knots znajdziemy trzy dłuższe historie. The Truth Fairy (z niej pochodzi pomysł z muchami) opowiada o przyjaciółkach, które w dzieciństwie zostawiały zębowej wróżce prawdy różne dziwne pytania i... dostawały odpowiedzi. Nie ma tu jednak zwartej akcji, w większości mamy tu obraz kobiety walczącej z życiowymi problemami i brakiem pisarskiej weny. The Unspeakable, oparty o notatkę Lovecrafta, to historia chłopca zaczynająca się jak typowa opowieść grozy, ale skręcająca szybko w rejony analizy świata młodości, lecz nie tracąca tego horrorowego podszycia. The Brides of Dracula to zaś swoisty halloween special w formie zupełnie literackiej. Mamy tu poetyckie portrety trzech żon Hrabiego, balansujące na granicy baśni, legendy i przypowieści, a potem odmienne spojrzenie na postać i egzystencje stokerowskiego wampira, z perspektywy... czwartej z jego oblubienic, której Harker nigdy nie napotkał. Próby dłuższej formy ukazują, że styl autora zgrabnie się do niej dostosowuje i nic przy tym nie traci.
The Secret Knots jest, rzecz oczywista, perełką godną polecenia ze wszech miar. Co istotne, przy artystowskim, eksperymentalnym nawet zacięciu (i słabości do klimatów, przejawiającej się przedstawianiu pisarzy, muzyków i inny osób ze środowisk tego typu) rzadko wkrada się nutka pretensjonalności, czy zbytniego udziwnienia. Do środowiska internetowego, mimo pewnej odmienności, komiks ten pasuje całkiem nieźle. Sporo tu zdań świetnie nadających się na cytaty czy motta, a poszczególne epizody proszą się o przeklejanie czy wrzucenia na Tumblera. Z zawartością archiwum można się zapoznać właściwie w jeden wieczór, co jest zaletą, ale i wadą. Nowe plansze ukazują się rzadziutko, tylko kilka na rok. Ale może lepiej upowszechniać przemyślane minidziełka, niż psuć sobie flow częstymi update'ami?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz