sobota, 27 sierpnia 2011

Z okazji 6.5


Dzisiejsza gorąca sobota upływała sporej ilości nerdów na nabożnym oczekiwaniu. Na co? Na powrót brutalnie przeciętego wpół sezonu Doktora. Na niecierpliwość (wyższą niż zazwyczaj chyba) wpływał i cały czas wpływa fakt, że w zależności od tego co wymyślił dalej Moffat, może być to best series ever albo spektakularny fail. Moffat podjął spore ryzyko, namnażając tajemnicze motywy i wprowadzając coraz nowsze i bardziej gmatwające obraz ciągnącej się od poprzedniej serii fabuły wątki - pytanie więc, czy wyjdzie z tego w satysfakcjonujący sposób? Moffatowi ufać należy, więc pozostaje czekać na konkluzję, natomiast wypadałoby wrzucić coś w temacie, tak z okazji. Trochę zastanawiałem się co. Znam co prawda co najmniej dwa komiksy sieciowe z Doktorem, ale jeden zawiera tak dużo fanowskiego onanizmu cały dorobkiem serialu, że mnie trochę przerósł, a drugi, mimo ciekawego pomysłu (Doktor jako kobieta w realiach japońskopodobnych), jest raczej ssący. Można by się też wgłębić w oficjalne sieciowe dobroci, w typie Shada czy  Scream of Shalka, ale nie chcę po łebkach, więc odpuściłem. Postanowiłem więc poprzestać na trzech ciekawostkach. Fani pewnie już i tak je obczaili, ale co tam, o czymś napisać trzeba.

Pierwszą ciekawostką jest animacja. Doktor w kreskówkowej formie, choć wydawałoby idealny do przełożenia na takową, owocował tylko kupowatymi rozczarowaniami (wspomnianego Scream of Shalka nie licząc). Ale od czego ma się fanów, zwłaszcza takich, co poświęcają wolny czas na dopieszczanie całkiem zarąbistych trybutów dla ulubionego serialu? Niejaki Otaking na pewno jest takim osobnikiem, a od dłuższego czasu różnorakie geekowe serwisy donosiły o postępach w jego pracach. Nad czym pracował? Nad krótkim filmem animowanym, który żenił przygody Trzeciego Doktora z całym enturażem z inną, równie przyjemnie campową estetyką - mianowicie stylem typowego anime akcji/s-f lat 80-tych i wczesnych 90-tych. A, że Otaking rysuje bardzo fajną i łudząco podobną do japońskich produkcji kreską, a i od strony technicznej animację potrafi wykonać na medal (są małe 'ale", na przykład przydałoby się w niektórych miejscach więcej klatek i mniej statyczności, a głosy - bo skorzystano z oryginalnych linii dialogowych z czasów Trzeciego - mogłyby być lepiej podłożone; ale nie są to istotne wady), efekt jest niezwykle rajcowny i imponujący ilością pracy, jaką twórca włożył w fanowski projekt. W tych jedenastu minutach nie zawarto co prawda jakiejś konkretnej fabuły, jest to raczej trailer nieistniejącego show. I prawdziwe tour de force przez klasycznych antagonistów Doktora, bo mamy tu wojnę Pieprzniczek z Cyberosłami połączoną z rozwalniem Tokio, aż dwóch Masterów, Davrosa, a na deser Sontaran i samego Sutekha. Naturalną fajność czasów Trzeciego, z Brygadierem na dokładkę, połączono z charakterystycznymi i równie boskimi motywami staroszkolnego anime. Jest roznegliżowana, irytująca laseczka z policji (kwestie nagrane po japońsku), efektowne bitwy z dużą ilością rakiet i laserów, odrobina urokliwego cyberpunka (sposób ukazania Cybermenów jest chyba najlepszym punktem programu), Yakuza, katany i tym podobne sprawy. A przy okazji tak mocne scenki, jak Dalek rozwalający wagon tokijskiego metra czy pojedynek na szpady na szczycie Tokyo Tower.
Obejrzałoby się takie cudactwo, oj tak. Niezłe.



Druga ciekawostka jest związana z pewnym motywem z ostatniego odcinka pierwszej połowy obecnego sezonu, który robi zawrotną karierę w fandomie Doktora. Mowa o nietypowym duecie, który wystąpił w drużynie Jedenastego w Good Man Goes to War - Madame Vastrze i jej pokojówce Jenny. Moffat ma niewątpliwy talent do wymyślania pobocznych wątków, potworów i postaci tak ciekawych, że przyćmiewają wydarzenia na pierwszym planie, ale tym razem najwyraźniej przeszedł sam siebie. Chociaż szczerze mówiąc, to wprowadzenie wygadanej, lesbijskiej, międzygatunkowej pary wiktoriańskich pogromczyń zbrodni ponadnaturalnej i doskonałych szermierek z katanami przy pasach mogło skutkować tylko i wyłącznie eksplozją zajebistości. No i tak się stało, mamy więc do czynienia z nawałem obrazków (w tym absolutnie cudnych), fanvidów, róznorakich historyjek o duecie (uwaga, szukanie takowych grozi znalezieniem opisów gadzio-ludzkiego seksu, których możecie nie chcieć czytać) i przede wszystkim bardzo licznych, całkiem głośnych próśb o spin-off z udziałem Vastry i Jenny, do których sam Moffat się zresztą ustosunkował. I nie jest to głupi pomysł, co udowodniono - ja coś takiego bym oglądał (aczkolwiek wzruszający show o jedynym pielęgniarzu wśród Sontaran też byłyby do rzeczy :)). Raczej nie doczekamy się, ale niektórzy fani postanowili wziąć sprawę w swoje ręce. Jeden z założycieli facebookowej stronki, która promuje ideę spin-offu, zadeklarował, że sam, w formie pisanej, zaprezentuje swą wizję XIX-wiecznych przygód jaszczurzycy i pokojówki z Londynu. Projekt nazywa się Grimlight i właściwie nie wystartował. Jest tylko scenariusz scenki przednapisowej "pilota" i ogólny rys fabuły. Scenopis zachowuje nawet klimat radosnych pogaduszek bohaterek w akcji (choć wkradł się jeden straaaszliwie kiepski dowcip), ale dużo o zamyśle nie mówi. Jest jeszcze rys, i tu się robi ciekawiej, bo według niego szermierczy duet będzie miał za zadanie zbadać sprawę Spring Heeled Jacka, znaną wiktoriańską legendę miejską. To całkiem logiczny ruch, skoro Vastra zjadła już Kubę Rozpruwacza, czas na jego nadnaturalnego imiennika. Prace nad pierwszą odsłoną trwają, chociaż dość wolno. W każdym razie warto obserwować, bo przy odrobinie szczęścia może wyjść z tego całkiem fajna fanowska inicjatywa.

Obrazek należy do Shawna Van Briesena

Trzecią ciekawostkę wygrzebałem niedawno i przypadkiem na stronie rekomendacji fanfikowych Tv Tropes, gdzie zazwyczaj się nie zapuszczam, ale akurat się zdarzyło. Jeden z polecanych tam tekstów pochodził prosto z 4chana i od razu wiadomo, że będzie i śmieszno, i straszno. Do wszystkiego, co pochodzi ze śmietnika Internetu, trzeba podchodzić bardzo ostrożnie (w dbałości o zdrowotność mentalną), ale tym razem spojrzałem, bo to bardzo nietypowy crossover. Jedenasty mierzy się w nim z... Slender Manem. Kojarzycie Szczupłego Człowieka? To oryginalny wytwór forów dla bezżyciowców (głównie Something Awful), leśna abominacja w garniturze, bez twarzy i o rozgałęzionych, mackowatych ramionach, z upodobaniem torturująca ofiary psychicznie i naginająca rzeczywistość do swoich potrzeb. Slender Man rozlazł się po Internecie niby wirusowa idea i obecnie istnieje multum blogów, ARG i innych tekstów poświęconych działalności tajemniczej istoty i cierpieniom osób, które na nią natrafiły (żeby dowiedzieć się więcej, można spojrzeć na KnowYourMeme... odesłałbym do mojego artykułu w Grabarzu Polskim 31, który kompleksowo opisuje Slendy'ego i "luźne" uniwersum z nim związane, ale skromność nie pozwala... właściwie, chrzanić skromność, jak ktoś ciekawy, to polecam). Wiadomo, Doktor, jako rzecz wielce elastyczna jeśli chodzi o konwencję, wchłonie właściwie wszystko. Ale i tak idea włamania się ulubieńca internetowych miłośników grozy do TARDIS wymaga pewnej dozy chorego pomyślunku. Sam tekst idealny nie jest, takie tam  w miarę składne i poprawne bazgranie po chanowej tablicy, ale łączenie istoty stricte z Sieci, memetycznej i znanej tylko grzebiącym w czeluści Internetu, ze znaną franczyzą zawsze warte odnotowania. Poza tym, Slender Man nawet przypomina niektóre bardziej podstępne i schizowe istotki z doktorowego panteonu potworów ( czyli nie głupio wyglądających obcych, a bardziej wytwory Moffata).
Można przeczytać tutaj.

3 komentarze:

cara pisze...

Mimo że wpadłam na Doktora dopiero niedawno to od razu dostrzegłam, że jak się zaczyna oglądać ten serial to niemal wstępuje się do zakonu szalonych fanów z dziwnymi pomysłami. O ile zazwyczaj jestem przeciwniczką fanfików i spin offów to jednak w przypadku tego serialu wydają mi się bardzo na miejscu tzn. świat w którym toczy się akcja i sam bohater idealnie nadają się do dopowiadania tego czego nie widać na ekranie. Nie mniej zawsze mam wątpliwości czy na pewno chce stracić jeszcze więcej swojego życia na czytanie tego typu rzeczy. Do Moffata się zgadzam - moim zdaniem zrobił błąd z tak dużą ilością tajemnic - to Doktor a nie Lost

M.Bizzare pisze...

Ja generalnie fanfików nie czytam i nigdy nie czytałem, co do innego rodzaju twórczości fanowskiej to różnie, zależy od jakości. Wolę oryginalne pomysły jednak.

Ale anime moim zdaniem jest ekstra zrobione, a twórczość typu Vastra i Jenny oraz Doktor kontra Slender Man pojawia się bardziej w ramach ciekawostki, co zasygnalizowano. Chociaż tą pierwszą inicjatywę pewnie będę obserwował, jak mówiłem, może zdołają wymodzić coś strawnego.

Co do Moffata, to po odcinku poprzerwowym, który sam w sobie jest nawet fajny, widać, że ta komplikacja intrygi jest rozwiązywana tak sobie - skoro wprowadza się jednoodcinkową postać, by pozszywać intrygę, coś się jednak psuje. Poza tym irytujące robi się to mieszanie z Silence - najpierw wydawało się, że mamy jednego fajnego antagonistę (mówię o niezapamiętywalnych ufokach), żeby potem zastąpiła go inna grupa fajnych antagonistów (bójówka porywaczy Melody z Bezgłowymi Mnichami) - kolejni wrogowie są odsuwani na bok, a choćby śladu konkretu na temat całej afery brak. Jeśli odsłonięcie wszystkich kart Silence nie będzie naprawdę świetne, zawód będzie duży.

Ja lubię komplikowanie i zamotanie intrygi przez Moffa, bo tym urzekł mnie np. "Jekyll", ale i tam część z "mieszanych" wątków doczekała się trochę niezadowalających rozwiązań.

ninedin pisze...

@ Mels: zła idea, IMO. Tzn. to by była bardzo dobra idea (nazwałam moją córkę po kumpeli, która okazała się moją córką), gdybyśmy o istnieniu kumpeli dowiedzieli się jakieś co najmniej 2 odcinki wcześniej... no ale wtedy każdy głupi skojarzyłby, skąd to imię...

@ Jenny & Madame
Ja tam bym spin-off, choćby np. w postaci komiksów, chętnie :)

@ Cisza: też mnie to intryguje, co z tego wyjdzie, zwłaszcza na dodatek w kontekście tych odcinków z poprzedniej serii, w których (jak w Vampires of Venice) na końcu dosłownie zapadała cisza...

I w ogóle, fajna notka :)