środa, 3 sierpnia 2011

Głupkowate kukiełki w sosie gore


Jeżeli szukasz czegoś wykręconego, obleśnego albo idiotycznego, Internet z chęcią ci to dostarczy. Wiadomo. W jego cyfrowych zasobach kryją się takie rzeczy, że głowa mała, a i po zobaczeniu niektórych chciałoby się wydłubać sobie oczy. Jednocześnie, od zawsze różne chore pomysły i dziwnostki online przyciągały, gdy miało się za dużo czasu do zmarnowania. Niektóre rzeczy spełniające wymogi z pierwszego zdania dorobiły się nawet swoistego statusu legendy. Kiedyś na przykład w konsternacji wlepiało się gały w ekran, gdy tylko wychodził nowy odcinek Salad Fingers (kult, który zresztą niedawno powrócił). To, co chcę przybliżyć w dzisiejszym poście nie jest zdecydowanie tak znane, jak samotnik z fetyszem rdzy, ale niewątpliwie co najmniej tak frapujące. Choć zamiast wywołać zaniepokojenie, częściej karmi nas groteskowym humorem z porządną dawką ekscentryzmu... czy też wydziwaczenia, jak zwał tak zwał.

The Creepy Puppet Project to dzieło jednej osoby - kanadyjskiego lalkarza (to chyba odpowiedni termin, nie?) Matta Ficnera. Nie jest to może super znana persona, ale niewątpliwie profesjonalista z dużym doświadczeniem. Pracował w teatrze i przede wszystkim w telewizji, przygotowując i animując kukiełki, a na liście dokonań ma tak specyficzne wpisy, jak udział w produkcji malezyjsko-singapurskiego serialu o kosmicznym bohaterze czy stworzenie i granie roli postaci... szopa w typowo kanadyjskim show  o nierozgarniętym aniele, który ma uczynić jakiegoś nerda najpopularniejszym ziomem w szkole. Ficner uderza ostatnio w bardziej mainstreamowe produkcje - robił kukiełki do czegoś, co nazywa się Pana Magorium cudowne emporium (heh?), asystował przy kręceniu nowego serialu obcoinwazyjnego Falling Skies, a jeszcze w tym roku zobaczymy jego prace w remake'u boskiego The Thing (który będzie pewnie straszny, i to nie pozytywnie). W każdym razie, Matt jest odpowiednią osobą do zadania stworzenia autorskiego programu siecowego opartego w stu dwudziestu procentach na kukiełkach. No i stworzył. A o czym to jest? Zasadniczo, jest w tym horror. Dużo. I zombie. Też dużo. No, i te pokręcone kukiełki robią dziwne rzeczy, i są skecze, i śpiewają, i...
Chrzanić to, nie warto się męczyć, jak autor sam wyłożył sens przedstawienia w atrakcyjno-edukacyjnej formie (uwaga, to może być najlepsza prezentacja biznesowa, jaką stworzono kiedykolwiek):



W każdym razie, jak mówiłem, jest dużo zombie. The Creepy Puppet Show znacznie poszerza emploi tych znanych na całym świecie zgniłych monstrów. Na przykład o śpiewanie. Różnych rzeczy, od wykrzywionych wersji Dust in the Wind czy Cichej Nocy, przez chóralne życzenia urodzinowe (przypominające solenizantowi, że coraz bliżej mu do martwiaka) do, ekhem, motywacyjnego i pouczającego szlagieru disco:



Aha, opowiadają też naprawdę, naprawdę głupie dowcipy. Drewniany humor tatusiowy zyskuje tu bardzo grobowe oblicze.





Czasem nie omieszkają nawet skomentować irytujących trendów rodem z YouTube'a.



The Creepy Puppet Project nie samymi zombie stoi. Czasem pozostawia sympatycznych umarlaków i odlatuje w inne klimaty. Na przykład w odlotowy pastisz pewnej konstytutywnej dla horroru science fiction serii:



To nie jedyny pokaz możliwości twórcy, jest ich dużo więcej i są naprawdę pomysłowe, żeby wspomnieć chociażby faux-trailer produkcji o steampunkowym superbohaterze.



Podsumowując krótko, The Creepy Puppet Project dostarczy wam trzech elementów niezbędnych do bezproduktywnego zabijania czasu w Internecie. Wykręcony jest już sam koncept przeniesienia dziecięcego programu kukiełkowego i komedii skeczowej w konwencję krwistego horroru, a na tym nie kończą się szaleństwa twórcy. Obleśnie jest non stop, bo stężenie przerysowanego gore jest wysokie ponad miarę (odpadające twarze, odstrzeliwane głowy czy rzucanie flakami podczas konsumpcji organizmów żywych to dopiero początek listy). A idiotyzm? No cóż, humor jest z jednej strony bardzo w stylu miłośnika horrorów, czyli w charakterze puenty często występuje krwista rąbanka, a z drugiej strony bazuje bardzo, bardzo mocno na świadomie stosowanych dziadowskich odzywkach i grach słów. Dodać do tego pomysły, na które zdrowy na umyśle człowiek raczej by nie wpadł, i otrzymujemy coś definitywnie innego. Co ważne nadającego się do oglądania, czasem nawet z rozdziawioną paszczą. Mimo, że pewnie bałbym się podać ręki, a pewnie i przebywać zbyt blisko kolesia, który robi te filmiki w czasie wolnym; rozrywki z pewnością dostarczają, jeśli dzieli się z twórcą lekko skrzywione pojęcie o humorze. No, i nie można odmówić gościowi wyczucia klimatu.

Skoro dziś mówiły głównie ruchome obrazki, wypada rzucić coś jeszcze od siebie. A więc kukiełki. Żeby nie rozpuszczać się tu zaraz np. w peanach na cześć Hensona Starszego i Młodszego oraz ich studia, powiem tyle: kukiełki zrobiły wiele dla nerdowskiej twórczości i szanować prace lalkarzy wszelakich trzeba, szczególnie w czasach, gdy wszelkie wymyślne stwory generuje się już w wymagającym dużo mniejszej inwencji (bez urazy dla animatorów) i momentami mało naturalnym CGI. W przypadku omawianego show, do miłości do kukiełek zachęcać nie trzeba, bo są naprawdę boskie. Wykonane z ogromną skrupulatnością, odpowiednio ekspresywne i estetycznie trafione w horrorową dziesiątkę, ze sporą dozą oryginalnej wizji. Strasznie sympatyczne, jak choćby główna trójka zombie (gruby rządzi), ale też powykrzywiane, groteskowe i nawet wywołujące czasem malutkie, bo kryjące się pod warstwą humoru ciarki. Pracują na wrażenie, że oto oglądamy przeróbkę Muppetów nakręconą w Piekle dla zapewnienia rozrywki rożnym zwyrolom, i samo to, niezależnie od podejścia własnego do projektu, czyni je niezwykle urokliwymi.


LINKI:



2 komentarze:

Ola pisze...

Fajne są te zombiaki!

Henna Illu pisze...

Fajny pomysł, kukiełki urocze i naprawdę świetnie wykonane, ale te przykłady programów jakoś tak bardziej mnie nie wciągają. Pan doktor opowiadający o tym, czym jest cały show jest naprawdę ciekawski.