piątek, 29 lipca 2011

Ratunku! Mój statek wybrał idiotę na kapitana!


Dobrej, staroszkolnej space opery nigdy dosyć. To moja deklaracja, ale równie dobrze mogłaby być prawem ogólnonerdowskim. Owszem, kosmiczne batalie w świecie pełnym wydziwaczonych ras i niemożliwych technologii mogą się wydawać tęskniącym za hard s-f infantylne i dobre dla młodszych miłośników fantastyki, ale space opera, jako gatunek obecny od zarania s-f, nadal jest jednym z najlepszych patentów na rozrywkę, jaki wymyślono. Odpowiednia doza fantasy, science fiction, bajki, czystej przygodowości i bogatego tła, no i potencjał epickości i dramaturgii na wielką skalę- nie ma co wybrzydzać, znajdzie się coś dla każdego. I choć ostatnio raczymy się nowymi wersjami gatunku, jak choćby realistyczna i napędzana postaciami Battlestar Galactica, a stara szkoła wraca najczęściej w oprawie popefekciarstwa i lens flares (dowcip o filmie J.J. Abramsa - odfajkowano), gatunek w czystej postaci nie zginie. Jakby co, swoje trzy grosze do podtrzymania dobrych tradycji dołoży też Internet.

Obrazek należy do Pascalle Lepas
Gdyby, hipotetycznie, zdarzyłoby Ci się posiadać wypasiony statek kosmiczny, na pewno irytującą sytuacją byłoby, gdyby okazało się, że samowolnie wybrał on na kapitana jakiegoś kompletnego kretyna? Taka nieprzyjemność zdarzyła się właśnie załodze Excelsior. Szykowała się do drogi w gwiazdy i bum, nagle na statek wkradł się ścigany przez żołnierzy złowrogiego rządu przygłup. I to prawdziwy idiota, nieporadny, ,autor samych beznadziejnych pomysłów, rzucający tragicznymi tekstami i generalnie przyprawiający wszystkich o ból głowy. Niestety, Excelsior sam wybiera swojego dowódcę i tak rzeczony pasażer na gapę, blondynek Zap Vexler, stał się oficjalnym kapitanem, jedyną osobą zdolną odpalić hipernapęd czy potężne tarcze statku. Załoga, chcąc nie chcąc, musiała przygarnąć Zapa i spróbować się do niego przyzwyczaić. Niełatwe zadanie, bo na Excelsiorze przebywają same mocne charaktery - rudowłosa Reona, owładnięta obsesją rozwiązania pewnej sprawy z przeszłości; czteroręki olbrzym Grontar, raczej brutalny i konkretny mechanik; oraz XR743-9Q, znany bardziej jako Robot - ostatnia maszyna ze sztuczną inteligencją zdolną do uczenia się, co zaowocowało sarkastycznym, tchórzliwym i pragmatycznym usposobieniem (prawdziwy mistrz jednozdaniowego humoru). Co gorsza, są oni członkami Rebelii, obarczonymi misją wykończenia pewnej groźnej (dosłownie)kocicy. Sam Zap szybko okazuje się zaś osobą obdarzoną niekontrolowanymi mocami parapsychicznymi, a to wróży wiele kłopotów i przysposabia wielu wrogów...

Jak domyśleć się można ze wstępu, Zap!, stworzony przez amerykańską artystkę Pascalle Lepas z pomocą niejakiego Chrisa Layfielda, jest czystej wody space operą. Tak czystej, że od początku towarzyszą nam tak oklepane motywy, jak złe i rządne podbojów Imperium, prawi Rebelianci, ludzie obdarzeni specjalną mocą graniczącą z magią, amnezja głównego bohatera i tym podobne. Bohaterowie także znajdują się na terytorium totalnej typowości - Wiejski Głupek z Wielką Mocą, Poczciwy Olbrzym, Waleczne Dziewczę, Mroczny Osobnik w Kapturze czy Komiczny Robot, duh, to nawet czyste Gwiezdne Wojny. Na szczęście ta lawina stereotypów nie jest potraktowana zbyt poważnie. Pierwsze części Zap! to w zasadzie gwiezdna komedia. Bohaterowie latają swoim statkiem od przygody do przygody, wplątują się w slapstickowo-kreskówkowe serie gagów i rzucają zabawnymi tekstami (niestety, tu poziom się waha - od ultraśmiesznych do żałosnych). Oczywiście, lekko, przyjemnie i standardowo jest tylko na początku, inaczej bym o tym nie pisał. Gdzieś w połowie obecnej objętości komiksu (stan dzisiejszy - 540 paneli) wszystkie tajemnicze i przewijające się w tle wątki fabuły zazębiają się i uderzają z ogromną siłą, w oprawie efektownych zwrotów akcji i takichże pojedynków. Warto też obserwować tło - wątki politycznych zmagań u "tych złych" czy perypetie pewnego figuranta i jego mentora są z początku niejasne, ale okazują się wzbogacać całość. Poza tym, dzieje się bardzo dużo i choć czasem nowe motywy pojawiają się ni stąd, ni zowąd, fabułą wciąga jak cholera. Choć stereotypy nie opuszczają nas do końca i parę z mocnych w zamierzeniu zabiegów autorów można przewidzieć, nie ma powodów do narzekania. Jest wszystko, czego można wymagać od space opery z krwi i kości, a niektóre ograne wątki - amnezja bohatera, zemsta bohaterki czy "najpierw się nienawidzą, na końcu będzie ślub" - zakręcają w nieco ciekawsze rewiry i angażują emocjonalnie. Warto dodać, że drugą poważną zaletą komiksu są postaci. Zarówno wspomniana ekipa z początku - każdy ma słabości, własne dramaty, chwile zwątpienia i heroicznej brawury, jak i te poznawane później, nawet jeśli są aktorami drugiego czy trzeciego planu. Załoga Excelsiora szybko wzbogaca się zresztą o takie indywidua, jak dosłownie kochająca roboty mechaniczka z rasy wynalazców, którzy eksperymentami wysadzili już w powietrze sześć rodzimych planet. Mamy też pirackich do bólu gwiezdnych piratów, atrakcyjne demonice zarządzające kasynami czy zawadiackich rebeliantów. W departamencie wrogów także dobrze, są ciekawi i w większości niejednowymiarowi, momentami nawet sympatyczni. Wyzwanie dla herosów z przypadku stanowią między innymi seksowna i wojownicza kobieta-kot z mieczem i suczym usposobieniem, (co podkreślają wszyscy bohaterowie, nawet jej sojusznicy) czy czwórka najemników obdarzonych mocą kontroli żywiołów. Oraz inni, ale nie będę psuł czytania.

Choć i tak najlepszy jest Robot. Nie jest to jeszcze aż tak wysoka liga, ale jest  już całkiem bliski dołączenia do panteonu wyjątkowych maszyn z charakterkiem.

Ważnym elementem komiksu jest estetyka, a w niej dominują dwa tematy - manga i retrofuturyzm. Japońskawa grafika towarzyszy komiksowi od początku. I to kiepskiego, pod tym względem, bo pierwsze rozdziały zbliżają się do bazgrołów fanów anime w Paincie, z marną kreską i momentami dziwnym podejściem do perspektywy. Na szczęście, im dalej w las, tym atrakcyjniej. Potem mamy porządną amatorską i zamerykanizowaną mangę, podczas "zwrotnych" rozdziałów w kosmicznym kasynie ewoluuje ona w szczegółową i imponującą grafikę z własnym charakterem (np. sceny walki to pełna profeska, często niespotykana w "papierowych" pozycjach), a obecnie mamy naprawdę przepiękne obrazki z  idealnie nałożonym kolorem. Ale postjapońskie jest także uniwersum - parapsychiczne potyczki są wyjęte z popularnych shonenów, wątki miłosne kojarzą się także, a rasy zapełniające Wszechświat to w dużej mierze znani ze space opery Kraju Kwitnącej Wiśni wielokolorowi ludzie, pomieszani czasem ze zwierzętami. Trzeba więc lubić tą stylistykę, by cieszyć się lekturą. Drugi element, czyli estetyka jak z pulpowej s-f lat dawnych, to raczej smaczki, ale istotne. Baryłkowate rakiety robiące za statki kosmiczne, podniebne tech-galeony, roboty w stylu wyobrażeń lat 50-tych XX wieku czy niektóre gadżety i kostiumy budują słodki retroklimat. Oczywiście, space opera, patrząc na mające w początkowym zamierzeniu być nowym Flashem Gordonem Gwiezdne Wojny czy oryginalnego Star Treka, nigdy nie traciła łączności z taką estetyką, ale Zap!, w nie tylko moim przekonaniu, idzie tu kroczek dalej. I ma to urok. Warto dodać do wymogów operację skojarzeniami popkulturowymi, bo nawiązań masa, od dowcipów i pożyczek w fabule, do plansz tytułowych pastiszujących np. Cowboy Bebop, One Piece czy Dragon Ball. Większość odcinków komiksu jest nawet nazywana kluczem muzycznym - tytułami mniej i bardziej znanych utworów czy fragmentami ich tekstów.

Zap! to świetny komiks dla miłośników starej szkoły space opery, może czasem przewidywalnej i skostniałej, ale nadal rajcownej. Ma też sporo oryginalnych pomysłów, zwłaszcza w dalszych rozdziałach i przede wszystkim historię, której finał chcę się znać - a do niego, podobno, zostało jeszcze drugie tyle przygód. Dla osób, które zajadają się serialami typu Farscape czy oldschoolowe japońskie, rysunkowe space opery, jest to pozycja idealna. Inni mogą spróbować - jeśli nie odrzuci ich mangowa otoczka oraz fabularne stereotypy i nieatrakcyjna grafika pierwszych rozdziałów. Ja w każdym razie bawiłem się nieźle, bo i klasyczna space opera jest mi bliska, sam ciągle marzę o takiej wyprodukowaniu, choćby w literackiej formie. Podzielający moje uczucia na pewno spojrzą na Zap! przychylnym okiem.



Brak komentarzy: