piątek, 1 lipca 2011

Walka o serce


Skoro było okołobijatykowo, to nie widzę przeszkód, żeby pociągnąć temat dalej. Znalazł się pretekst, ale najpierw trzeba wprowadzić w temat. Jednym z bardziej specyficznych hobby co poniektórych internautów-gromaniaków jest zabawa M.U.G.E.N.em . Co to jest? Darmowy silnik do bijatyk 2D, bazujący w znacznej mierze na schematach znanych z automatowej klasyki Capcomu/ SNK. No, nie tylko silnik, ale właściwie także zupełnie otwarta do grzebania, rozwijania i modelowania gra. Nie jest perfekcyjny, właściwie daleko mu do fajerwerków graficznych (w końcu oparty na retro grach) i naturalnie zbalansowania. Ale ma jedną poważną i nakręcającą kreatywność zaletę - przy odrobinie dobrej woli i zapału można w nim odtworzyć dowolną postać i posłać do walki. A kto by nie chciał sprawdzić wyniku pojedynku Chucka Norrisa z Pikachu czy Batmana z Godzillą. Możliwości są właściwie nieograniczone, choć większość fanów M.U.G.E.N.a skupia się na dorabianiu swoich popkulturowych ulubieńców jako fighterów lub robieniu im plansz. Oczywiście, tworzy się gry oparte na tym silniku, ale gros inicjatyw to produkcje fanów, oparte na znanych anime (Naruto, Dragon Ball, Rycerze Zodiaku) czy dawnych bijatykach wiecznie młodych (Street Fighter, Mortal Kombat). Ale zdarzają się zapaleńcy, którzy w zabawie z M.U.G.E.N. idą trochę dalej.


Argentyńczyk Andrés Borghi musi być człowiekiem, który liznąć wszystkiego, by funkcjonować. Przynajmniej tak można wywnioskować z jego strony. Studia filmowe, reżyseria  wideoklipów, dziwne serie  sieciowe i krótkie filmy, pisanie opowiada, zespół muzyczny - to część aktywności, które prezentuje na swojej stronie. Jednak nas interesuje fakt, że Borghi natrafił też na M.U.G.E.N. i postanowił na jego podstawie zrealizować swoją wizję bijatyki. Bardzo upiornej i klimatycznej.


Grafika należy do Andrésa Borghi


Czarne Serca to niewielkie, ale wyjątkowe dziełko.Przede wszystkim dlatego, że przy zachowaniu retro mechaniki i feelingu M.U.G.E.N.a  Borghi  zaserwował w nim oryginalny klimat, jakiego nie miała chyba żadna "pełnoprawna" gra z gatunku, przy okazji okraszając całość ciekawą wizją artystyczną (nie bałbym się tu tego słowa) oraz elementami hołdu dla opowieści grozy wszelakich. To aż zadziwiające, że z M.U.G.E.N.a, którego główną atrakcją jest możliwość organizacji pojedynków "wszyscy przeciwko wszystkim", dało się wykreować tak spójną, dopracowaną i odmienną produkcję.

Istniała niegdyś mroczna istota tak potężna, że była w stanie stworzyć własny Inny Świat i zostać jego niepodzielnym władcą. Nic jednak nie trwa wiecznie i na króla, starego i zniedołężniałego, też przyszła pora. Final, istota zrodzona w pierwotnym chaosie między światami, wykorzystała okazję. Wyrwała serce władcy, które nadal zawierało jego dawną moc, energię kumulującą się przez stulecia, i uciekła do swojego leża. Sytuacja stała się klarowna. Jeśli jakaś istota pokonałaby Finala i zdobyła serce, uzyskałaby moc tak wielką, że zdolną do tworzenia światów i... niszczenia ich. Nie trzeba dodawać, że chętnych nie brakowało.

Black Heart oferuje graczowi sześć postaci (i jedną ukrytą, której łatwo się nie zdobędzie), a każda z nich jest naprawdę, naprawdę bardzo zwichrowania. I osadzona w szeroko pojętej horrorowej tradycji, przy okazji. Hashi to nienawidząca ludzi kreatura z drewna, którą pobratymcy, starożytna leśna rasa ,wysłała w misję uratowania Natury przed potęgą Chaosu. Peketo to duch małego chłopca-psychopaty, maltretowanego przez ojca. Dzieciak zabija... bo kocha kolor czerwony i chcę go jak najwięcej. Animus to szalona, zmieniająca bez ustanku płeć istota, która spędziła 400 lat w żelaznej dziewicy i teraz walczy napędza sadomasochistycznymi żądzami. Noroko to japoński duch bez twarzy, w wyniku klątwy zaklęty w laleczkę, inspirowany postacią Kayako z kultowego Ju-on. Ananzi to pajęcza kusicielka i córka demonicznego władcy, a Shar-Makai to kolektyw wyhodowanych z czystego Chaosu, dowolnie zmieniających rozmiary i multiplikujących się robali. Prawda, że ciekawe? Indywidualizm tych postaci aż się prosi o odbicie w stylu walki i Borghi stanął na wysokości zadania. Hashi używa swoich drewnianych kończyn i pomocy ze strony Natury (np. kwiatków, sic). Atutem Peketo są nagłe, szybkie serie ciosów nożem i możliwość nieoczekiwanego teleportu. Shar-Makai korzysta z masywności swojego ciała, paszczy i z pomocy innych upiornych robali. Animus używa akcesoriów do tortur, którymi przebija jednocześnie siebie i ofiarę, a gdy zmienia się w demoniczną baletnicę, można właściwie pakować manatki. Noroko bryluje dzięki upiornej anatomii swojego "ciała" - jej ręce mogą nagle wyrosnąć z twarzy czy spod szaty, szyja rozciągnąć się do niesamowitej długości, a  flagowy atak widma to spryskiwanie wroga krwią z podciętych żył. Ananzi korzysta z wielkich odnóży osadzonych na plecach (i w pozycji uśpionej robiących za gorset) i z prowokującego kostiumu, uszytego... z setek małych pająków. Gama ciosów jest szeroka, co powoduje, że mała ilość zawodników nie przeszkadza (a Final to tak przesadzony skurczybyk, że wyćwiczyć się trzeba). Oprócz zwyczajnych zagrań mamy rozbudowane combosy, ciosy specjalne, stan podwyższonego powera oraz krwawe i złowieszczo pomysłowe wykończenia, swoiste fatality (ale mające tak rygorystyczne wymagania, że rzadko je oglądamy). Mrocznej fantazji w wymyślaniu chorych zagrań nie można twórcy odmówić. Charakteru potwornym wojownikom dodaje spora ilość efektownych wejść i zwycięskich póz. Naprawdę nietypowym zabiegiem (jak na bijatykę) jest natomiast fakt, że fabuła odgrywa istotną rolę. W większości naparzanek jest ona traktowana luźno, a każdy zawodnik otrzymuje swój wariant wydarzeń i własne zakończenie. Black Heart jest inne. Tutaj historia jest jedna i zamknięta (i tchnie momentami Lovecraftem), a przejście gry każdą postacią to jej jeden rozdział - żeby poznać i zrozumieć całość, trzeba wybierać wojowników w określonej kolejności. Dzięki takiej narracji, prowadzonej w formie statycznych obrazków i scenek oraz dużej ilości tekstu, znalazło się miejsce nawet na zaskakujące zwroty akcji i parę tajemnic do odkrycia dla osób nastawionych na interesujące opowieści.



Jednak nie tylko postaciami gra żyje. Ważna jest także oprawa i tutaj Borghi też stworzył coś nietypowego. Umówmy się - jego rysunki nie są ani piękne, ani przesadnie szczegółowe (choć ilość animacji zdradza, że poświęcił na każdego zawodnika mnóstwo czasu). Czasem wygląda jak rysunki dziecka. Skrzywionego, chorego psychicznie dziecka, ale jednak. Ascetyczna, ale artystycznie przemyślana stylistyka i specyficzny rodzaj wykrzywienia przywodzi na myśli klimaty z przedziału Burton-Del Toro, a także często spotykane kreskówkowe potraktowania horrorów. Mimo tych skojarzeń widać dobrze własny, pomysłowy styl autora. Wrażenie robią także tła, bardzo minimalistyczne, ale atmosferyczne jak cholera - nawiedzona toaleta pełna cieni, brudny ściek pod którym przeciskają się jakieś stwory, poddasze o ścianach pomazanych przez widmo.
Nie tylko styl graficzny pracuje na przyjemnie horrorową estetykę. Muzyka jest w każdym calu wierna zasadom gatunku - połamane dźwięki pianina, orkiestrowo-smyczkowa ponurość, atakujące uszy melodie. Jest też dopasowana do postaci - dla przykładu Hashi dostaje podkład z motywem etnicznym, Noroko przerażające chóry, a Ananzi walczy przy wtórze kościelnych organów. Przy tak sprawnym dopasowaniu udźwiękowienia nie przeszkadza daleka od wysokiej jakość elektronicznych instrumentów. Reszta udźwiękowienia? Odgłosy wydawane przez postaci utrzymane są w hałaśliwej normie z czasów dominacji 2D, choć niektóre, cóż, mogą zjeżyć włos na głowie. Szlochy i błagalne "Taskete" (pomóż mi) Noroko czy wykrzywione okrzyki i zaśpiewy Peketo są niewątpliwie niepokojące. Spójność atmosfery i sprawność w jej kreowaniu na pewno nie pozostawiają obojętnym na wdzięki gierki (chociaż trzeba kochać groteskę i makabreskę, a także klisze estetyki grozy). 



Technikalia? M.U.G.E.N. jednak warunkuje pewne rozwiązania jak sposób wyprowadzania ciosów - czyli klasyczne ćwierćkółka plus guzik, pozwalające w mig opanować wszystko osobom, które na automatówkach zjadły zęby (acz trochę trudne w egzekucji za pomocą klawiatury, na szczęście joypad obsługiwany bez problemów). Gra jest szybka, animacja podsiada zadowalającą liczbę klatek (na oko więcej, niż mugenowa średnia, ale może to autosugestia) i, jak na jednoosobowo wykonaną produkcję, jest bardzo porządnie. Dwie wersje językowe (hiszpańska i angielska), pełny opis ciosów oraz kilka trybów (walka drużynowa dwójkami, survival, trening) to niejako dociąganie do standardów, ale dodatkowe opcje rozgrywki nie mają czaru i  Story Mode.

Black Heart to chyba jedyna tak dopieszczona i nieodtwórcza produkcja na bazie M.U.G.E.N.a . Przypadnie do gustu wszystkim, którzy mrok i pokręcone akcje kochają miłością dozgonną, a dopiero zapoznanie się ze wszystkim, co ma do zaoferowania, pozwala docenić dopracowanie i zamysł Borghi'ego. Gdyby wszystkie produkcyjki przygotowywane przez niespełnionych twórców gier-amatorów były utrzymane na takim poziomie... Nie ma co marzyć, ale warto przetestować tą perełkę i sprawdzić, czy krwawe i nastrojowe zmagania szóstki popaprańców o czarne serce są w stanie chwycić za, kiepski joke, serce.



Strona gry i download (działa na wszystkich Windowsach):

Brak komentarzy: