środa, 27 lipca 2011

Kombat Finale


Największy "spęd bydła" w Nerdlandii, czyli Comic-Con, dobiegł końca. Oprócz masy ciekawych zapowiedzi na najbliższy roczek, których multum i które ciężko jeszcze ogarnąć składnie, (ja na razie na etapie adorowania trailerka Doktora 6,5 oraz  ostrożnego zainteresowania thrillerem o "zegarkach życia" - choć Justin Timberlake + Leonard z Big Bang Theory + Cillian Murphy + śliczna Amanda = f**k yeah,) pojawił się też, jak obiecano, ostatni odcinek Mortal Kombat: Legacy, poświęconym kultowym cyborgom klanu Lin Kuei. Czy dał radę?

UWAGA! SPOILERY!





Ostatni odcinek jest jak całość serialu - czy stety, czy niestety, to już indywidualna decyzja. Nie dostaliśmy klamry, ani przynajmniej pchnięcia "realistycznego" wątku z Rebirth / dwóch pierwszych epizodów o cal do przodu. Jest to niejako poboczna geneza dla dwóch tytułowych postaci - wnioskując z faktu, że Kano, który zalicza tu niespecjalnie oczekiwany bonusowy występ, ma jeszcze obie gałki oczne, to cofnęliśmy się nawet w czasie przed pierwszy odcinek. Oglądamy prostą historyjkę o przerobieniu posłusznego Azjaty Sektora i mniej chętnego Murzyna Cyraxa na kolorowe maszyny śmierci. Proces ten jest pokazany, owszem, bardzo klimatycznie - standardowe rzezanie piłką tarczową, wkładanie kabli pod skórę i zmiana dolnej części na wydajniejszą, pokazane niezbyt krwawo, ale raczej obrazowo. A zza szybki ogląda wszystko poddenerwowany doktorek i megamistrz ninja klanu (tu element, który mi przypadł do gustu - koleś nie wygląda jak Azjatycki master prania po twarzy, ale jak starzejący się, drobnej postury gangol z Yakuzy). W sumie dostajemy konkretne wyłożenie faktu, że starożytny klan Lin Kuei idzie w mechanizację. I nic więcej, a motyw pozbywania się emocji poprzez wyświetlanie filmików ze startującymi rakietami balistycznymi trochę głupkowaty.

Z drugiej strony i w kontekście dualizmu serii, o którym pisałem, można uczciwie przyznać, że im dalej w las, tym bardziej twórcom zależało przede wszystkim na zrobieniu dobrze starym fanom Mortal Kombat. Mimo, że oficjalnie jest to odcinek z cyklu "mrocznie i bliżej ziemi", clou programu są dwie walki w oldskulowym stylu (machanie łapami, salwy pięściami i wygibasy), a drugi pojedynek toczą trzy roboty (można zamiast nic nie mówiącego Hydro Smoke'a było wstawić, ale może oszczędzają Pana Dymiącego na domniemany sezon drugi). Warto dodać, że efekty specjalne są bardzo dobre (oj, oszczędzali budżet na finał), a cyber-ulubieńcy tłumu wyglądają i poruszają się świetnie. Pojawia się, bo rzeźnia w sumie nieco krwawiących cyborgów jest dozwolona przez cenzurę (Ameryka, damn!), prawdziwe Fatality w wykonaniu Cyraxa, co potwierdza nawet komputerowy głos. Nie ma co prawda siatki ani rakiety, ale widać kto był targetem odcinka. Epicka tym razem na całego muza ma podkreślać "finałowy" nastrój, ale z drugiej strony, gdzie konkretna epickość w zwykłej wizualizacji laboratoryjnego eksperymentu, nawet z efekciarskimi walkami?

Aha, i podobno miał być Liu Kang? Nie, żebym go kochał, ale Mortal to Mortal.

Jeszcze nie wiem, czy trzymam kciuki za drugi sezon. Do przemyślenia.

Brak komentarzy: