piątek, 22 lipca 2011

Łamacze ambiwalencji?


Weekend zawitał, więc relaks muzyczny uzasadniony. Tym razem o zjawisku, nerdowsko-muzycznym za którym generalnie nie przepadam. Mowa o nerdcore, czyli krótko mówiąc hip-hopie dla nerdów, o nerdach i robionym przez nerdów. Chociaż nie jestem przeciwny dziwnym mutacjom rapowych klimatów (horrorcore na przykład to zdecydowanie moja bajka), to wersja for geeks only nigdy mnie do siebie nie przekonała. Odkąd znajomy podrzucił mi jakieś wczesne dokumenty o nerdcore, mówiąc, że ciekawe i śmieszne, nie łyknąłem. Stwierdziłem, że takie rzeczy jak dwóch raperów przebranych za hobbity (choć Flight of Conchords takie głupoty na przykład robić wolno), czy kolesie o pseudonimie Optimus Rhyme trochę mijają się z moim pojmowaniem dobrej zabawy (nie mówiąc o obronnej reakcji związanej z poczuciem obciachu). I nie było to nawet wynikiem długiego syndromu wyparcia znerdzenia własnego - do dziś podtrzymuję tą opinię. I nie mówię, że chudzi białasi nie powinni brać się za rap (heja Eminem), czy, że w gatunku nie ma miejsca na rymowanie o fantastyce, grach i takich tam (robi to przecież kupa "poważnych" i uznanych raperów). Ale nerdcore zawsze wydawał mi się zabawą dla zabawy samej, nie muzyką. I to zabawą trochę nieprzystępną dla otoczenia. Poza tym - amatorszczyzna oraz monotonia muzyczna i brak prawdziwego talentu do rymowania... zdecydowanie w kategoriach poza ciekawostką nie potrafiłem postrzegać.
Ale, jak to bywa, wyjątków od reguły, które każą zastanowić się nad ociepleniem ambiwalentnych odczuć względem rapowania kręgów znerdziałych, mnoży się coraz więcej.

Skłania do tego na przykład MC Frontalot. Jako osoba, która nazwała gatunek i stanowiła jego forpocztę, można się po nim spodziewać więcej, niż po YouTubowych dorkach sepleniących do mikrofonu. Jego rapowanie zawsze sygnalizowało niezłe umiejętności, choć głos ma zdecydowanie zdradzający z jaką "subkulturą" mamy do czynienia (choć teraz chyba cudzysłów niepotrzebny, tyle ludzi identyfikuje się jako nerdy i chyba pejoratywność określenia zanika). Odkąd wydaje "legalne" płyty, kombinuje też z tłem muzycznym, udowadniając, że poprzestawanie na samplowaniu jakiegoś growego czy filmowego motywu to błąd. Od trzeciej płyty, Final Battle, jest już zdecydowanie przebojowy i wcale nie musi się bronić specyfiką gatunku, ale dopiero Zero Day, z płyty o tym samym tytule wydanej w 2010 roku, udowadnia, że bynajmniej tematyka i odrębność nie przeszkadza jego twórczości w byciu całkiem fajną muzyką. Mamy tu ciekawy, elektroniczny podkład z szalejącym syntezatorami, a także wwiercający się w czaszkę refren śpiewany przez niezależną wokalistkę o fajnej barwie (co słychać nawet po przepuszczeniu przez auto-tune czy coś w ten deseń). Mamy wreszcie zwrotki rozpisane na trzech raperów, którzy bez wstydu demonstrują profeskę w kwestii melodeklamacji. Frontalot świetnie gnie słowa w swoim rozpoznawalnym stylu, środkowy pan  zasuwa trochę bardziej nieociosanym i bardziej pociesznym stylem, natomiast ytcracker zapodaje taką zwrotkę, że gdyby nie nawijanie o hakerstwie (przechwałkowy nurt hip-hopu wdziera się i tutaj), to nikt nie powiedziałby, że to flow jakiegoś nerda. Dodać do tego wypuszczony w Sieć w marcu teledysk, który jest i pomysłowy, i fajnie zrobiony - cholera, trzeba się zreflektować, bo tutaj nerdcore zalicza zaskakująco mocne i chwytliwe wejście.




Idąc prostym tropem, zdarzyło mi się obczaić bliżej mi nie znanego ytcrackera. Ten działa od dawna, jest podobno jednym z ojców rapu dla geeków, rozsyłał spam dla pieniędzy i hakował, a w dodatku ma jakiś tam związek z kalifornijskimi gansterami (produkcje dla Too Shorta, nawet jakiś występik na megaimprezie alfonsów Player's Ball) i nagrał płytę opartą wyłącznie na próbkach wycinanych z retro gier z konsoli NES (czyli z naszego Pegasusa). I choć hasła typu geeksta rap czy tytuł płyty Digital Gangster już trochę śmieszą, a muzycznie i w kwestii jakości nagrań często po prostu wieje nudą, ytcracker niewątpliwie rapuje równie dobrze jak goście w łańcuchach na modnych teledyskach i tego mu nikt nie odmówi. A i prawdziwe hity mu się zdarzają, jak wklejony niżej - tym bardziej przyjemy, że zanurzony w świetnych chiptune'ach.



Also, każdy, kto rapuje na rockowym podkładzie trybuty do Bruce'a Campbella ma +1 do cool. "This is our hardcore song, coz it has zombies on it" :)



Nawiązując do poprzedniej "weekendówki o muzyce", trzeba wspomnieć o jeszcze jednym przejawie podejrzanie słuchalnego nerdcore'u, który objawił się w bieżącym roku. Rapowanie o grach komputerowych - zjadalne. Concept album o grach  - wskaźnik niebezpiecznego stężenia nerdyzmu się podnosi. Nagranie hip-hopowego albumu koncepcyjnego opartego na fabule Final Fantasy 7 - MEGANERD. Tym bardziej dziwi, że Random (bądź Mega Ran), który pod szyldem Black Materia nagrał coś takiego, nie jest pryszczatym białasem w okularach, który wychodzi z domu tylko po komiksy. Wręcz przeciwnie, to bardzo dobry raper i chyba nie wynika to jedynie z faktu, że jest słusznej postury Afroamerykaninem. Ma on zresztą dwie ścieżki kariery - rap podziemny i porgresywny oraz klimaty nerdcore'owe. I choć słuchanie hip-hopowej wersji wydarzeń z ulubionej gry lat szczenięcych ma w sobie nieco uroku, nieco czynnika WTF i nieco zawstydzenia typu "za czym ja do cholery grzebię?", to nie da się ukryć, że brzmi to całkiem całkiem. A nawet lepiej. Pomaga uznany już na tym blogu fakt, że samplowana tutaj muzyka Nobuo Uematsu jest perfekcyjna w każdym calu. Oczywiście, po albumie Vinyl Fantasy VII (blendy hip-hopowych hitów z muzyką z kultowego RPG) wiedziałem, że ścieżkę dźwiękową Fajnala da się dostosować do czarnych rytmów. Ale i tak produkcje Lone Prophet'a z albumu Randoma są naprawdę sprytnie zrobione. Jak, powiem to bez zażenowania, hitowe Avalanche, które sprawnie przetwarza najlepszy moment (kiedyś to były murowane "ciary") tematu bitewnego z gry na refren i motyw główny (tylko tą wstawkę "Barreta" mógł sobie darować).



Ha, nigdy nie myślałem, że napiszę w znacznej części pozytywny artykulik o nerdcore, a tu proszę. Albo ja na starość naprawdę dziwaczeje, albo po prostu nerdowski rap ewoluuje w dobrą (lub przynajmniej znośną) stronę. Się zobaczy.


Linki:


Brak komentarzy: