wtorek, 28 czerwca 2011

Niezdara z sześcioma rękami jest sześć razy bardziej niezdarna


Spider-man jest jednym z popularniejszych superbohaterów. Podobno między innymi dlatego, że jest bardzo ludzki i boryka się z ludzkimi problemami, związanymi z ciężarem posiadania swoich mocy. Pewnie także z powodu, że spełnia schemat "od nerda do bohatera", który musi działać na wyobraźnie wyalienowanych maniaków komiksu. Ale ja nie o tym. Ważne, że, gdy się lepiej człowiek przyjrzy, Spider-manowi poszło  po prostu za łatwo. W mig opanowuje swoje zdolności na tyle, by poważnie kopać tyłki; z palcem w nosie konstruuje eleganckie maszynki do strzelania wymyśloną przez siebie substancją imitującą sieć; a jego pajęcza mutacja niespecjalnie go oszpeca i jest stuprocentowo użyteczna. Owszem, przeżywa parę mniejszych lub większych dramatów, ale niewielki dystans dzieli je od podrywania popularnych blondynek/rudych. Nie jest mu zwykle za źle, jednym słowem.

Abstrahując od zapatrywań względem Człowieka Pająka, jeden z twórców (raczej średnich/kiepskich dotychczas) komiksów sieciowych, Krazy Krow, postanowił odpowiedzieć na nasuwające się pytanie - jak by to wyglądało w praktyce? Poznajcie Heather Brown, nieśmiałą i nieporadną studentkę, stłamszoną przez nielubianą przez siebie pracę. A, że tą pracą jest asystowanie w laboratorium, w którym miesza się w genach arachnidów różnorakich, od razu widzimy dokąd to zmierza. Przez własną nieuwagę bohaterka dostaje solidny zastrzyk pajęczego DNA, a wiadomo, równa się to zyskaniu pajęczych mocy. Niestety, nie są one tak wygodne i zarąbiste, jak wynikałoby to z perypetii Petera Parkera. O, na przykład posiadanie supersilnych sześciu rąk. Logistycznie bardzo niewygodne, zwłaszcza, że jedna z nich żyje własnym życiem, a wyczucie własnej siły nie przychodzi samo. Strzelanie pajęczyną? Nie tak fajne, jeśli lokalizacja bliższa pajęczej - sieć wystrzeliwana z tyłka (właściwie z podstawy kręgosłupa, ale co za różnica) wygląda nieco głupio. I huśtać się na niej ciężko, zwłaszcza w mieście bez wieżowców. Heather, obdarzona darem posiadania nadmiaru entuzjazmu, i tak postanawia zostać suberbohaterką. Z pomocą współlokatorki z ciętym językiem i umiejętnością szycia pokonuje pierwsze przeszkody i choć zbiera tęgie bęcki na starcie, zrządzeniem losu wpada w oko prawdziwym herosom - Mecha Maid (jak przydomek wskazuje, zcyborgizowana pokojówka) i Black Tigerowi (czarnoskóry kulturysta wrażliwy na rasizm i stereotypy dotyczące pakerów - zwłaszcza na dodatek do pseudonimu Black, który rozpropagowała prasa). Ale przyjęcie do superbohaterskiej społeczności oznacza tylko większe kłopoty. Zwłaszcza, jak jest się niezdarą.

Obrazek jest własnością: Krazy Krow / Genzoman
Spinerette nie jest żadną dekonstrukcją Spider-mana, od razu należy zaznaczyć. Nawet nie próbuje nią być. Jest to natomiast ucieszna, lekkostrawna opowiastka, której celem istnienia jest ponabijanie się z superbohaterów przy jednoczesnym zachowaniu konwencji. Humor komiksu, różnych lotów jak można się spodziewać, opiera się na trzech filarach. Pierwszym jest pokazywanie problemów, jakie rodzą się z bycia superbohaterem. Od konieczności noszenia przebrania grubaski (trzeba gdzieś ręce schować) czy stworzenia kostiumu (pierwszy powstaje dzięki zszyciu trzech cosplayowych przebrań Venoma) do pozwów od Marvela i photoshopowaniem zdjęć przez dziennikarzy - Heather nie żyje się łatwo. Drugi filar to  humor sytuacyjny, zarówno slapstickowy, jak i budowany na sarkastycznych dialogach. Trzecim są zaś igraszki z popkulturą. Głownie z istniejącymi komiksami. Najczęściej ze Spider-manem, ale też z innymi produkcjami Marvela oraz DC. W żartach pomaga fakt, że superbohaterskie publikacje istnieją także w świecie przedstawionym, co pozwala rzucać bezpośrednimi nawiązaniami. Jest też nieco zabawy z innymi popularnymi dziełkami/trendami, webcomic jest zresztą mocno osadzony we współczesnych realiach. Moje ulubione, tak dla przykładu, to zmierzchowy wampir - zamiast wysysać krew, kupuje ją sobie za zyski z produkcji metamfetaminy, a w walce wyręczają go... fanatyczne wielbicielki; oraz Uwe Boll's Oregon Trail. Dowcip nie walczy o przynależność do najwyższej klasy humoru, ale podczas lektury uśmieszek nie znika i ogólnie lekki klimat szybko się udziela. Należy jednak powiedzieć jasno, że mimo mnogości anegdot komiks posiada spójną i postępującą właściwym tempem fabułę. Ba, są nawet poważne motywy, jak śmiertelna choroba Mecha Maid czy rodzinny dramat Tigera. Dotychczas mało prominentne, ale bez powodu też się pewnie nie przyplątały. Intryga może nie być porywająca, ale jest porządna, widać 10-letnie doświadczenie Krazy Krowa w pisaniu scenariuszy. Pomaga galeria sympatycznych bohaterów. Poza Heather mamy barwne postacie jak wzmiankowani herosi, jej współlokatorka Sahira czy wykręceni superzłoczyńcy - w tym gronie czają się takie indywidua jak pajęcza w monstrualnym sensie czarownica Evil Spinerette (bohaterka ukradła jej... nazwisko, nieświadomie),  bujnych kształtów asystentka złego naukowca w stroju alpejskim czy wilkołaczyca-cerber. Ogólnie dużo się dzieje, krótko mówiąc.

Obrazek jest własnością: Krazy Krow / Walter Gomez



Odrębny akapit należy poświęcić stronie graficznej. Popieram sieciowych komiksiarzy, którzy nie zadowalają się bohomazami w Paincie i próbują zaserwować czytelnikom wysokiej jakości oprawę. Spinerette zdecydowanie takową posiada, dzięki ładnej, czytelnej i w zadowalającym stopniu nasyconej szczegółami kresce Waltera Gomeza. Stylistycznie mieści się ona gdzieś wpół drogi między inspiracjami amerykańskimi i japońskimi, choć z naciskiem na te drugie. Cechuje się też, hmm, uwypuklaniem wdzięków postaci płci damskiej. Krągłości wszelakich, uwydatnionych często pozami , jest tu dostatek. W ogóle fanserwisu jest sporo, choć niespecjalnie to przeszkadza, nawet jeśli zbyt często autorzy kuszą sytuacjami z podtekstem lesbijskim ( a czytelniczki niech się nie martwią, na osłodę dorzucono sporo przystojniaków w stylu rodem z anime). Ta frywolność dobrze wpisuje się zresztą we wspomniany, urokliwie lekki klimat komiksu.

Spinerette nie jest najwyższą klasą w komiksie sieciowym, ale warto zwrócić uwagę na tą pozycję. Jest to twór wysoce relaksacyjny i każdy czytelnik znajdzie co najmniej kilka anegdot pod swój gust. Podśmiewanie się i przeinaczanie komiksowych klimatów spodoba się nieortodoksyjnym miłośnikom amerykańskiej szkoły, więc nerd bonus jak najbardziej spory. Dotychczasowe pięć numerów online (#5 jest dostępny tylko w zeszytowym wydaniu zbiorczym czterech pierwszych, ale Krazy Krow był uczciwy wobec fanów i uczynił go historią poboczną) czyta się w tempie ekspresowym, choć to już 167 stron. Jest to obiecujący projekt,  bez poważniejszych zgrzytów, choć minusem jest wprowadzenie w ostatnim wątku antropomorficznych zwierzaków, które kojarzą się momentami z twórczością tych dziwaków (co prawda to część dowcipu, owe zwierzoludy należą do umyślnie wydziwaczonej grupy kanadyjskich superherosów, dowodzonych zresztą przez kolesia w damskich ciuszkach - niemniej, każdy, kto trafił w Internecie na twórczość albo gorzej, porno furry, będzie miał uzasadnioną awersję). Ale drobne nieprzyjemności nie psują wrażenia, że to wyjątkowo ucieszna próba przyjrzenia się Spider-manowi w bardzo krzywym zwierciadle.





Brak komentarzy: