Jak obiecywałem (na Facebooku), tak zrobiłem - w zeszłym roku przez mniej-więcej tydzień, w którym przypadało amerykańskawe święto upiorności Halloween znane, zarzucałem bloga postami na temat horrorowych dobroci oferowanych przez sieciowych twórców literatury, komiksu czy telewizji. W tym roku, choć już nie w formie okolicznościowego zrzutu w skompresowanym przedziale czasowym, też chcę zaprosić was do poznawania bardziej mrocznych i niepokojących form artystycznego wyżywania się w Internecie - choć nie tylko, bo Halloween, a także powiązane z nim nieodłącznie duchy, wiedźmy, wampióry i demony, różne mają oblicza. Tak więc możecie oczekiwać co najmniej kilku postów w temacie i w klimacie - brzmi kusząco? Jako fan (i, bądź co bądź, trochę też twórca) grozy wszelakiej mam nadzieję, że równie kusząco co dla mnie.
Zaobserwowałem, że w okresie poprzedzającym 31 października jakoś częściej zaglądam na horrorowe strony i portale. Odpowiedź jest prosta - raz, że zbliżająca się okazja do straszenia powoduje pełną mobilizację środowiska, a więc newsów, akcji i premier więcej; a dwa, że w okolicach Halloween różne strony robią fajne cykle specjalne, często bardzo pomysłowe. W dodatku tak wędrując po krwisto-złej części netu można przypadkiem wpaść na coś, o czym się nigdy nie słyszało - a z racji zainteresowań powinno się słyszeć. No, i z przeglądania stronek wyszedł pierwszy temat na Halloween Special w moim wykonaniu.Czytałem sobie o nowościach na stronce Fangorii i trafiłem na post ze znanym nerdom dobrze nazwiskiem Tudyk i wzmianką o jakimś projekcie sieciowym, w którym ów uczestniczy. A, że Wash, wiadomo, dodać do tego fakt, iż po oglądnięciu Alana jako Tuckera, który w towarzystwie Dale'a ganiał się z tępawymi studencinami po lasach mam duże zaufanie do połączenia tego aktora z klimatami okołohorrorkowymi, natychmiast podążyłem tropem... i dotarłem do Rides. Co to takiego? Portal, w którym firma producencka Fourth Wall Studios udostępnia wysmażone przez siebie seriale do dystrybucji online. Okej, takich przedsięwzięć jest jak mrówków, żeby tak to ująć, ale w przypadku Rides mamy do czynienia z kombinatoryką. I to w tym kierunku, w którym sieciowa prezentacja iść powinna - czyli interaktywną (nie jest to interakcja w treść, co prawda, ale interakcja pomyślana jako forma opowiadania historii). Dość ciekawie, bo prymarnie korzystając z tego, co... zawsze nosimy przy tyłku. Komórki. Jeśli podasz swój numer w profilu zakładanym na potrzeby Rides, podczas seansu każdego z filmików dostajesz SMSy rozwijające wydarzenia na ekranie lub z nich wyjęte. Lepiej, telefon czasem dzwoni... i wtedy postacie z ekranu (lub działające w tle) chętnie cię np. śmiertelnie wystraszą. To nie wszystko. W użytek idzie sama... konstrukcja otwarzacza. W odpowiednich momentach na pasku odtwarzania umieszczono punkty. I jak do nich dojdziemy, wyskakuje ikonka. Czasem wspomniane telefonowe akcje, czasem email (przychodzi na konto na które się logujesz), innym razem... dodatkowy fragment filmowy dopowiadający jakiś element historii tudzież inny istotny materiał. W konstrukcje wpisano też Twittera i inne media społecznościowe. Widać od razu, że twórcy ambitnie postanowili stosować każdy środek przekazu, który może spowodować immersję internauty w prezentowane dzieło.
Zresztą, tutorial poniżej wyjaśni to wam dokładniej:
Interesujące podejście, nieprawdaż? Dodajmy, że Fourth Wall (co za słuszna nazwa, w końcu ciągle ową czwartą ścianę starają się rozbić) zrzesza tęgie głowy odpowiedzialne za takie intermedialne i interaktywne akcje jak słynne I Love Bees (Halo 2), promocja płyty Nine Inch Nails Year Zero, internetową kampanię związaną z A.I. Spielberga czy... launch Microsoft Vista. Plus paru nagradzanych (także za innowacje) scenarzystów i realizatorów. Choć wywiady i autoreklamy przesładzają trochę tę wyjściową sytuację, to i tak widać, że prawdopodobnie mamy tu ludzi idealnych do kreowania tego typu rozrywki.
Seriali na Rides znajdziemy sporo, jakiś work com o sprzątających miejsca zbrodni (wygrał Emmy), jakiś dramacik, ostro promowane s-f o świecie pogrążonym w mroku... ale przybyłem tu po masakrę!!! Horror, znaczy się, no. Na szczęście (bo interaktywne sztuczki aż się proszą o odpowiednio ryjące beret używanie) znajdziemy tu dwie produkcje z interesującego nas gatunku. I choć przylazłem na stronę za Tudykiem, to niestety - okazało się, że jedną z pierwszych produkcji oferowanych przez ten młody projekt jest antologia horrorowa Dark Wall. Nawiązująca (choć w sposób domroczniony) do Creepshow czy Opowieści z Krypty, ma nawet gospodarza - kolesia na wózku patrzącego w niezliczone TV-ekrany (wygląda, na mój gust, jak krzyżówka Stephena Hawkinga, Carltona Mellicka III oraz tego grubego dekla z Małej Brytanii) No i przepadłem (uwaga, dalej nieco spoiluje, żeby opisać doświadczenie).
Wstawiłbym tu czerstwy dowcip o moim zamiłowaniu do katowania was antologiami grozy, ale nie mam pomysłu. Jakby co, to niech mnie ktoś zastąpi.
Whispers, pierwsza odsłona z trzech dotychczas wypuszczonych, atakuje mocno. To historia o szaleństwie, w dodatku dziecięcym. Zaczyna się niewinnie. Zapracowana mama wyjeżdża, zostawiając ukochanego synka z przykutym do wózka ojcem. Wszystko byłoby piękne, gdyby nie fakt, że chłopczyk ma problemy psychicznej natury. Ostro reaguje na pewne obrazy i dźwięki, ma wahania nastroju, a także... cóż, COŚ do niego czasem mówi. Z początku ojciec daje sobie radę, ale wypadek podczas wygłupów z synem stanie się początkiem czegoś przerażającego. Odcinek jest ładnie zrealizowany, stopniowe przemiany chłopca zostały ukazane dość tradycyjnie, acz przekonująco, natomiast świetnie wypada element interaktywny. SMSy służą do pokazania prób skontaktowania się z rodziną będącej daleko matki i jej niepokój oraz... za przypomnienia o porze brania leków małolata, z biegiem czasu coraz bardziej złowieszcze. Dzwoni do nas natomiast niejaki... rabbit77, urojony (?) gruby głos, podejmujący dialog z chłopcem na ekranie (obecność tego tajemniczego istnienia świetnie sygnalizują też pewne sugestie typu przypominające królicze uszy cienie na ścianie...). Trzeci instrument to pojawiające się w dwóch wyselekcjonowanych punktach fabuły dodatkowe okienka z materiałem filmowym, przedstawiającym historię dzieciaka i rodziny. Drugi z nich, służący jako coda, w interesujący i emocjonalny sposób zamyka odcinek który, choć w sumie jest dość typowy w swojej kategorii, robi dobre wrażenie.
Następny epizod, Swarming... wolałbym przemilczeć, bo psuje on to, co zbudował poprzedni. Historia jest głupia - dźwiękowe robactwo podróżujące przez iPhone'y, no ja pier... - a interaktywne tricki są w zasadzie niepotrzebne. Wyskakujące filmiki równie dobrze można by wkleić w główną część odcinka, SMSy od dziewczyny bohatera mało wnoszą... Ech, lepiej za dużo nie gadać. Swarming ma co prawda parę ohydnych momentów (jak to w horrorach z robactwem), ale zawodzi. Przynajmniej poznamy zaskakujący (heh) morał: "zamiast siedzieć i kleić dubstep na komputerze, zajmij się dziewuchą i robotą, artystycznie spełniający się próżniaku".
Ostatni z epizodów, Home: A Ghost Story już tytułem reklamuje się jako klasyczna opowieść o duchach, a, co zaskakujące, jest chyba najoryginalniejszym. Nie chodzi tu o elementy scenariusza, bo są one dość sztampowym zestawem "nawiedzeniowym", ale o scenografię i intertekstualne poprowadzenie intrygi. Fabuła opowiada o Theresie, która przybywa do rodzinnego domu z psychologiem, by zrobić interwencję w sprawie przypadłości matki, którą jest hoarding, czyli obsesyjne kolekcjonowanie przedmiotów aż do zamienienia lokum w prawdziwą graciarnię-labirynt. Miejscówkę, pomieszczenie pełne piętrowych konstrukcji ze śmieci, wąskich przesmyków między nimi i dziwności walających się dosłownie wszędzie zrobiono mistrzowsko - i daje ona potencjał zarówno do paranormalnej demolki (końcówka!), jak i znajdowania przez bohaterki różnych upiornych bądź paskudnych prezentów od mamuśki. Aha, bohaterki, bo do Theresy i doktorka dołącza siostra protagonistki, Chloe, wrogo nastawiona i szybko zdradzająca objawy... pewnego rozchwiania, powiedzmy. A interakcja z widzem? Wszystko ma swoją rolę w fabule i jest znakomicie przygotowane. Upiorne szepty w słuchawce telefonu... SMSy, które dostaje tylko dziwaczejąca z sekundy na sekundę Chloe, a w których znajdziemy niepokojące wierszyki... Wpisy na Twitterze wyskakujące na ekranie, w których lokalni ciekawscy komentują wydarzenia z zewnątrz (to znaczy fakt, że ktoś się w domu kręci, zwyczaje matuli i hałasy)... W Home znajdziemy też parę unikalnych dla tej odsłony bajerów. W pewnym momencie odsyła się nas do Wikipedii, byśmy poznali historię ekstremalnego przypadku hoardingu, o którym mówi w tle sceny psycholog. Innym razem możemy pobrać dokument w PDF, który jest wydrukiem poufnej korespondencji na LiveJournal Theresy, która w jakiś sposób znalazła się w matczynej siedzibie... z notatkami, tak jakby. A najlepsze, że te dodatki są tak integralne, że bez nich ani nie zrozumiemy historii i charakteru relacji w rodzinie sióstr, ani kontekstu pewnych zdarzeń. Dodać do tego efekty typu nagły podział ekranu, gdy bohaterki się rozdzielają w śmieciolabiryncie, fajne patenty na perspektywę... warto, szczerze polecam.
Ale zaraz, zaraz... mówiłem coś o Washu, nie?
Alan Tudyk bierze udział w drugiej produkcji Fourth Wall, na którą powinni zwrócić uwagę fani szeroko pojętej grozy. I estetyki steampunkowej, bo właśnie w takiej utrzymany jest animowany serial Airship Dracula. Jak średnio ogarnięty orangutan domyśliłby się z tytułu, nawiązuje on do słynnej powieści Stokera. Więcej, przerabia na swoją modłę konkretny urywek - podróż nieumarłego hrabiego z rodzinnych stron do Londynu. Zaczyna w sercu Transylwanii. Jonathan Harker pędzi w dyliżansie przez noc, uciekając przed niewidocznym złem. Niewidocznym do czasu, gdy spada na pojazd i szybko robi porządek z pasażerami. Zaraz potem zjawia się... parowy samochód, który wywozi coś wprost... na miejsce startu statku Powietrznego Orient Expressu, ogromnego sterowca Demeter. Tu poznajemy osoby dramatu - kapitana-lowelasa (w tej roli Tudyk, na razie nieco przytłumiony); rezolutną i wykraczającą poza wiktoriańskie normy dziennikarkę i postawnego członka załogi z obowiązkowym "wschodnim" akcentem. A w ładowni, jak wiadomo, jest skrzynia, której być nie powinno...
Airship Dracula (choć ciężko ferować wyrokami po jednym odcinku) nie jest tak fajny jak koncept, na którym go oparto. Scenariusz, mimo otoczki parowej fantastyki, zanadto nie odchodzi od schematów wampirycznej klasyki, a animacja... cóż, przypomina, jak ktoś gdzieś zauważył, motion comic, z jego wszystkimi ograniczeniami i umownościami (szczególnie dennie prezentują się ruchy kończyn bohaterów). Niby jest stylowa, ale brak jej jakiegoś szczególnie dającego po oczach pomysłu na estetykę. Ciekawe jest za to wkomponowanie interaktywnych patentów w kreację świata. Otóż w realiach Airship Dracula wynaleziono (dzięki takim pomocnym w technologicznym machnięciu ręką tuzom steamu jak Babbage) tzw. Aethernet, czyli... bezprzewodowy Internet (jest nawet, ekhem, Aethernet Explorer). Z serwisami społecznościowymi, które są zasadniczo podrasowanymi dziewiętnastowiecznym dizajnem idealnymi klonami Twittera czy Facebooka - aczkolwiek ze smaczkami wynikającymi z ducha epoki, np. jest tu oddzielny Facebook dla dam i oddzielny dla dżentelmenów, przeciwna płeć nie może zajrzeć na serwis dedykowany tej drugiej. Pozwala to zobaczyć twitterowe reportaże dziennikarki z podróży czy dyskusje pań na facebookowej ścianie. A SMSami przyjdą do nas informacje z wewnętrznego systemu komunikacyjnego statku. Ciekawy wybieg, nie powiem.
Rides to nowa rzecz, a jej twórcy dopiero badają teren - to widać, bo interaktywne elementy są wzbogacane z odcinka na odcinek. Ale już na starcie dostajemy obiecującego, choć wadliwego pilota steampunkowego podejścia do najważniejszego wampira popkultury oraz antologię może niespecjalnie nowatorskich, ale sprawnie zrealizowanych opowieści niesamowitych (włącznie z wysoką jakością samego obrazu, znośną muzyką i aktorstwem), które mimo pewnej przewidywalności wciągają i pozwalają przyzwyczaić się do wieloelementowej narracji. Warto dodać, że stronka działa bez zarzutu, choć to teoretycznie beta, a każdy epizod jest opatrzony zdrową ilością dodatków (zwłaszcza przy Airship Dracula warto się wczytać w materiały przybliżające wizję świata i bohaterów). Jedno trochę przeszkadza - nie każdy, a w Polsce pewnie mało kto będzie mógł cieszyć się multimedialnym odbiorem takim, jakim wymyślili go twórcy. Telefon - główne narzędzie interakcji - raczej odpada, z wiadomych względów. Nie każdy ma Twittera, to też trochę niweczy doświadczenie. Na szczęście jest tryb przeglądarkowy, który uzupełnia brak pewnych środków w doraźny sposób. To pewnie nie jest to samo i ciężko tak ocenić jakość niektórych patentów, ale i tak przyjemnie się z tym obcuje. Warto obserwować Rides.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz