O reżyserze Philipie J. Cooku raczej nie słyszeliście. Nic dziwnego, pod szyldem studia Eagle Eye realizuje on ekstremalnie niszowe, niskobudżetowe filmy, w dodatku średnio raz na dekadę. Niektórzy mówią, że jego dzieła mają ambitne scenariusze jak na tą ligę, ale patrząc po trailerach, mamy tu do czynienia z horrorem i science fiction klasy Z, albo i niższej. Wyróżniają je natomiast bardzo kiepskie i dziwnie wyglądające efekty (zwłaszcza CGI, dodane chyba w wydaniach DVD), kojarzące się z tripowymi animacjami kogoś, kto codziennie łyka LSD. I to chyba dobrze, biorąc pod uwagę, że jego najnowszym projektem jest serial sieciowy wyraźnie nawiązujący do Alicji w Krainie Czarów - jednego z najbardziej narkotycznych dzieł w historii literatury.
Historia zaczyna się jak wiele horrorów. Rodzina po przejściach. Ojciec wrócił z Afganistanu, matka jest alkoholiczką, a dwie córki - Alice i Abbey - niespecjalnie się ze sobą dogadują, delikatnie mówiąc. Nagła śmierć babci, która zostawia w spadku duży dom na uboczu. Decyzja o przeprowadzce, podyktowana chęcią zaczęcia wszystkiego od nowa. Znajomo? Alice pierwsza zauważa paranormalną aktywność - ciemną sylwetkę chłopaka w jednym z pokojów. Atmosfera gęstnieje - dziewczyny znajdują w lesie za domem upiorny cmentarz; dowiadują się, że ludzie uznają ich dom za tak jakby nawiedzony; matka wraca do picia, a zaraz potem znika; w obliczu tego faktu ojciec zachowuje się co najmniej dziwnie... zupełnie, jakby zbroił się przed wielkim starciem. Do świadomości Alicji zaczyna dochodzić przypuszczenie, że mają do czynienia z czymś więcej niż "zwykłą" aktywnością gościa z zaświatów...
Przyznam, że to oględne ujęcie fabuły zupełnie nie oddaje dziwaczności tego serialu. Bo jeśli poleciało już pięć odcinków, a nadal ciężko zgadnąć o co w nim tak naprawdę chodzi, to niewątpliwie coś jest na rzeczy. Natura tajemnicy domu Noyce'ów (przypadkowa zbieżność brzmieniowa ze słowem oznaczającym hałasy?) tylko się gmatwa. I choć wizualne efekty są niemal tak jakościowo niskie, jak w przypadku dużych produkcji reżysera (na szczęście przy kręceniu zadbano o to, by pojawiały się bardziej na drugim planie i bez znacznej interakcji z bohaterami, co przynajmniej trochę pozwala się im wpasować w resztę), to udało się pokazać kilka co najmniej intrygujących, raczej oryginalnych przykładów paranormalnej aktywności. First things first... sam dom jest dość klimatyczny, z zagraconą piwnicą, w otoczeniu lasów - nawet komputerowy cmentarz prezentuje się nieźle (poza zbliżeniami) i odpowiednio gotycko. Jest i "duch". Cały czarny (no dobra, szary), z białymi oczyma, unosi się nad podłogą i próbuje złapać co po niektórych bohaterów... otaczającymi go mackami zakończonymi szkieletową dłonią. Co prowadzi do ciekawej sceny w łazience, gdzie intrygująco (i trochę śmiechowo, ale jednak zainteresowanie dziwactwem przeważa) przetworzono motyw potwora wychodzącego z kibla. Umie też syczeć jak kot i efektownie, trzeba przyznać, obracać się w pył. Śladów aktywności zła jest więcej - tajemnicze napisy na ścianach, denerwujące odgłosy i szepty czy... oczy w odpływie zlewu. Żeby dodać dziwności, pojawiają się także dziwne ni to sny, ni to flashbacki - w których na przykład mamy scenę przederotyczną z udziałem Alicji czy Starożytnych Rzymian. Nie, naprawdę, są rzymscy legioniści (w tej roli grupa bawiąca się w taktyczne gry wojenne na żywo, nie wiedziałem, ze coś takiego w ogóle jest), ścinający plastikowe głowy i zanoszący je w darze barbarzyńskim królowym. A i kapitan, i królowa mają znajome twarze. Choć wykręcona fabuła pozostaje zagadkowa, co w sumie przykuwa do ekranu, na pewno ma coś wspólnego z przeszłością matki dziewczynek czy Alice, która wydaje się najbardziej interesować nadprzyrodzoną postać. Oprócz niej i ciekawych zjawisk nieziemskiej natury fajne są smaczki. Zarówno estetyczne - kupił mnie motyw smutnego zajączka na czapce, która nosi bohaterka tytułowa, ciekaw też jestem roli fajnego stroju nieco w stylu gotyckiej lolity (też z zajączkiem), który ma na sobie na samym początku (całość to retrospekcja... chyba). Smaczki innej natury też są spoko - od tekstów odnoszących się do książki Carolla, jak i pomysły typu nazwanie pupilka Alicji - królika - imieniem... Plotbunny.
To, że intryga i otoczka w pewien sposób są atrakcyjne nie oznacza, że z resztą jest dobrze. Szwankuje tu naprawdę wiele podstawowych spraw. Od aktorstwa, które w zasadzie nie istnieje - większość to albo naturszczycy (w przypadku Alice trochę to pomaga), albo aktorzy grając w bardzo epizodycznych epizodach, ewentualnie tanich produkcjach TV/DVD (jak aktorka grająca matkę, która specjalizowała się chyba w horrorach gorszego sortu, zwłaszcza wampirycznych). Nawet najbardziej doświadczony aktor, Matthew James Gulbranson, nie zachwyca. Jakość wideo kiepska, choć trochę ogrywana światłem i plenerami, na szczęście dźwięk spoko, a muzyka słuchana - czasem kojarzy się udźwiękowieniem budżetowego filmu TV, ale ma momenty, np. ten w którym włączają się gotyckie "chórki". Efekty specjalne już omówiono. Z drugiej strony, jak na superniski budżet aż tak strasznie nie jest, tylko biednie. Gorsze problemy znajdziemy też w kwestii realizacji idei i scenariusza - problemy rodziny i nastolatków wbijane są widzowi do głowy ciężką łopatą, straszne sceny nie są straszne, a czasem można parsknąć śmiechem, niektóre sceny się ciągną, nie mówiąc już o zawieszeniu niewiary (ojciec trzyma sobie w domu kolekcję karabinów, to jeszcze można przełknąć, ale, że nikt go nie niepokoi gdy z córkami urządza sobie amatorską lekcję strzelania seriami?). Żeby dla odmiany pochwalić - strony serialu zrobione są bardzo profesjonalnie, z dużą ilością materiałów w wysokiej jakości, i estetycznie współgrając z klimatem.
Reasumując - Malice to nie jest produkcja w żadnym znanym mi sensie "dobra". Przechwałki o Juno skrzyżowanym ze Lśnieniem można włożyć między bajki. Właściwie bym nie polecał, gdyby nie to, że przez dziwną atmosferę, całkiem oryginalne podejście do tematu i zdecydowanie odjechane pomysły przykuwa do ekranu. Rodzi nietypowe zaciekawienie - ja na przykład następne odcinki obejrzę po prostu by dowiedzieć się o co tak naprawdę chodzi. Są tu pierwiastki błyskotliwości, nie jest to kuriozum pokroju np. Vexika (nawet bym o tym czymś napisał, swoją drogą, tylko nie wiem jak zupełnie) i jeśli komuś to wystarczy, to może być nawet usatysfakcjonowany. Mimo wszystko zalecam rzucić okiem - zresztą jakbym mógł inaczej, znacie inny serial, w którym gotycka Alicja w śmiesznej czapce lata za zjawami z karabinem maszynowym?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz