środa, 15 lutego 2012

Odrobina dziwności, odrobina klimatu


Dzisiaj coś, co na Net is Nerdy pojawia się rzadko - antologia horrorowa ;). Abstrahując od autozłośliwego humoru i przechodząc do obowiązkowego wstępiku, krótka forma ma zawsze to do siebie, że w niej jak nigdzie indziej liczy się pomysł. Zwłaszcza w grozie - bo ta niejako poddana jest gatunkowemu uwarunkowaniu, które nakazuje szokować czytelnika. Owszem, w opowieściach z dreszczykiem cenimy też klimat i duszną, wywołującą ciarki atmosferę. Ale przy formie skróconej, a przez to wymagającej skupienia treści, łatwiej zadbać o przerażenie czytelnika wykręconym, chorym i przerażającym twistem, tudzież mocnym obrazkiem. Fajnie jednak, że niektórzy twórcy starają się dodać do tego odrobinę klimatu, kreując oszczędnymi środkami atmosferę tajemniczości. To z pewnością jest zaleta omawianego poniżej False Positive - choć historyjki prezentowane w komiksie są króciutkie (oprócz jednej), liczą nie więcej niż 12 plansz, prostymi acz efektywnymi środkami w każdej z nich zaserwowano porządny (acz nadal zwięzły) build up do serwowanych pod koniec dziwacznych pomysłów.

Obrazek należy do Mike'a Waltona
False Positive to dzieło komiksiarza "Big" Mike'a Waltona. I jego pierwsza próba zmierzenia się z formułą samodzielnie prowadzonego komiksu sieciowego. Ale nie pierwszą publikacją w cyfrowym formacie. Autor ma bowiem na koncie liczący kilka "zeszytów" Dual, publikowany przez zasłużony (niestety od 2010 martwy) i wielokrotnie tu przywoływany imprint DC - Zuda. Dual był interesującą i bardzo oryginalną historią o facecie, któremu od dziecka towarzyszył trochę zbyt realny wymyślony przyjaciel. Przy okazji dzieląc z nim potężne, paranormalne moce, przez które stali się celem ataków różnych groźnych kreatur. Komiks wyróżniał się dość pokręconą fabułą, łączącą wątki obyczajowe, quasisuperbohaterskie czy horrorowe w spójną całość, a także niesztampowymi, podszytymi czasem mroczną groteską projektami stworków wszelakich, od wspomnianego wyimaginowanego przyjaciela Yasu do róznorakich potworów. Dual można nadal nabyć w Sieci, a wszystkie najlepsze cechy swego stylu Big Mike wykorzystał w nowym projekcie - komiksowej antologii pełną makabry, fantastyki i surrealizmu.

Obrazek należy do Mike'a Waltona
5 historii zaprezentowanych dotychczas w False Positive różnią się dość istotnie poruszaną tematyką. Mamy tu i klasyczną historię grozy, i w paskudny sposób zwariowaną opowieść o obcych, i wałkowanie dość elementarnego motywu gatunkowego s-f, i wreszcie coś skręcającego momentami w stronę mrocznej baśni/podania ludowego. Zresztą zafundujmy sobie mały teaserek każdej z nich, bo na to zasługują. A więc od początku. Concotion początkiem kojarzy się trochę ze Strefą Mroku (albo ja jak widzę faceta gapiącego się  na skrzydło samolotu, to spodziewam się gremlina), ale szybko okazuje się przypowieścią o tym, że z dziwnymi rzeczami znalezionymi w podmienionej niechcący przez obsługę walizce trzeba się obchodzić ostrożnie. Bardzo ostrożnie... Cache ukazuje nam tajemniczą kobietę zbierającą śmieci po okolicy... tylko dlaczego wnosi je na drzewo? Newton's Apple zaczyna się wraz z wywiadem z panią naukowiec (o budzącym przyjemne skojarzenia nazwisku West). Ta pionierka  pokonała wszelkie bariery... i wynalazła wehikuł czasu. Nie spodziewała się jednak, do czego zdolne są ambitne dziennikarki. Ache to zdecydowanie obleśna (i mogąca wywołać dentystyczną paranoję) historia, która boleśnie przekonuje, że zamiast imać się amatorskich sposobów na wyrwanie zęba, lepiej natychmiast polecieć do specjalisty. I modlić się, żeby wyjął tylko ząb... Yolk, jedyna dłuższa historyjka (26 paneli), zabiera nas zaś w podróż do feudalnej Japonii. Ronin chce odzyskać honor i nie zawaha się nawet prosić o pomoc wiedźmy. Wyrusza w podróż, ale epickie wyzwanie da mu inny rodzaj spokoju, niż się spodziewał.

Obrazek należy do Mike'a Waltona
Jak widać opowieści w antologii różnią się bardzo (powtarzam się chyba? :D), ale łączą je pewne wspólne cechy - przy okazji czyniąc całość spójną i nadając indywidualnego charakteru. Po pierwsze wspomniane podejście do rozkręcania fabuły. W przypadku większości opowiadań wygląda ono podobnie - można by tu nawet doszukiwać się schematu, ale poszczególne historie na tyle się wyróżniają, że ciężko by o to autora oskarżać. I jest on zgodny z klasycznym budowaniem opowieści grozy - jest więc delikatny, bardziej codzienny czy stonowany wstęp, rozwinięcie z atmosferą narastającej tajemniczości/osobliwości wydarzeń, a wreszcie wielkie, widowiskowe BOOM na finał. Nawet jeśli start jest trochę inny - jak rozmowa o naukowych podstawach podróży w czasie czy nietypowe czynności kobiety z Cache - napięcie budowane jest podobnie. Co ciekawe, nawet jak na planszy nie dzieje się zbyt wiele, nad wszystkim unosi się aura ciszy przed burzą. Lot samolotem i jazda taksówką czy rozmowa o bólu zęba i przygotowanie do jego usunięcia wydają się dość niepokojące. Nie wiem, jak Walton osiągnął ten efekt (pomaga grafika, o czym będzie później), ale z pewnością to działa. A finały zawsze szokują - czy to dziwaczną naturą zdarzeń, czy ciekawą ideą zwrotu akcji (najczęściej jednym i drugim). I tu dochodzimy do drugiej, choć bardziej pobocznej części wspólnej - body horroru. Niewątpliwie da się zaobserwować tu pewną fascynację chorymi transformacjami ciała. W trzech z pięciu opowieści pojawiają się ludzie zmienieni w nienaturalną karykaturę istoty żywej i te sceny robią wrażenie. Można się wzdrygnąć przed ekranem. No i wreszcie trzeci element spajający wszystko w całość - szata graficzna. Kreska jest bardzo szczegółowa, w każdy kadrze zaobserwujemy mnóstwo detali, zachowuje też względny realizm przy wprowadzeniu odrobiny groteski. Szczegółowość widać wyraźnie na specyficznych zbliżeniach - a autor ma talent do umieszczania ich w odpowiednim momencie. Postaci są świetnie narysowane, każda z indywidualnym rysem - czasem wydaję się, że może szwankuje nieco proporcja, choć równie dobrze może być to zamierzone. Potwory, jeśli się pojawiają, są odpowiednio obce, kojarzą się trochę z pulpową fantastyką, co zawsze jest plusem. W Yolk cieszą natomiast oczywiste w tym przypadku orientalne naleciałości - łącznie z dekoracjami i odpowiednio oddanymi maszkarami. Jest też patent, który bardzo lubię - granie jednolitością barwy. Oprócz paru istotnych detali, każdy rozdział jest utrzymany w innym, ciemnym i raczej nieprzyjemnym (w pozytywnym sensie) kolorze. Sprawdza się to dobrze, dokładając cegiełkę do i tak już gęstej atmosfery poszczególnych epizodów.

Obrazek należy do Mike'a Waltona
False Positive to bardzo dobry zbiorek horrorów. Zbudowanych w sposób przemyślany, oddających na pewno cześć starej, dobrej szkole tworzenia opowieści niesamowitych, a jednocześnie bazujących na ciekawych pomysłach na motyw strasząco-szokujący.  Dbałość o atrakcyjność wizualną, dbałość o fabułę - ciężko chcieć czegoś więcej. A komiks właściwie dopiero się rozkręca - obiecujący dopisek Sezon 1 nie zostawia złudzeń co do tego, że dostaniemy więcej, a rozpoczęta całkiem niedawno historia Wayfarer przyciąga wzrok samym pierwszym kadrem (samochód pędzący przez noc, a przy lusterku wisi złowieszcza lalka - klimat już odpowiedni). Zdecydowanie jest to rzecz godna polecenia każdemu horrorfanowi i trzeba koniecznie obserwować. W międzyczasie można też pooglądać super kolekcję rysunków, która metodą szkic na dzień Walton tworzył przez cały październik z okazji Halloween. Miód dla oczu, a wiele z nich znajdziemy też na stronce w postaci awatarów.
Polecam!






2 komentarze:

Cedro pisze...

Dzięki za cynk o stronie, bo komiksy są naprawdę wspaniałe. Co prawda najbardziej podobało mi się pierwsze opowiadania, głównie za swoja prostotę, ale reszta też nie jest zła.
Rysunki genialnie współgrają z fabułami i nie będzie przesadą, jeśli powiem, że udało im się osiągnąć prawdziwe mistrzostwo w budowaniu nastroju grozy. Najlepiej sam to nazwałeś, pisząc "o ciszy przed burzą".

M.Bizzare pisze...

Ja jakbym miał stopniować to trzy pierwsze podobają mi się bardziej za samą fabułę (proste, ale efektywne szokery w dwóch początkowych, a "Ache" uderza w moje zamiłowanie do dziwacznych rozwiązań), "Newton's Apple" trochę mniej, ale uwielbiam moment z wysypującymi się jabłkami (dlatego jest powyżej :)), a "Yoml" mnie orientalnymi wizualiami przede wszystkim kupuje - wiedźma w masce z drewna, te karłowate Oni - aczkolwiek finał jest w fajny sposób klasycznie horrorowy.

Aczkolwiek tu stopniowanie nie ma sensu, bo całość mi bardzo leży. Cieszę, że się podobało.