Uwielbiam antologie grozy. Uważam, że horror jest gatunkiem wręcz stworzonym dla krótszej formy, bo sprawdza się w nim "spakowanie" treści, często ułatwia tak pożądane w estetyce zszokowanie i mocne pobudzenie wyobraźni. Nie mówię tu tylko o literaturze, także o telewizji, chociażby. Od pojedynczych odcinków Strefy Mroku oglądanych na (chyba)Canal+ w czasach szczenięcych, przez Opowieści z Krypty do Z Archiwum X (kto mówi, że nie pasuje, myli się - wszak z początku było to głównie kompedium historyjek paranormalnych z dreszczykiem, połączone ino tylko parką śledczych FBI) i Masters of Horror (ten serial tak mi się spodobał koncepcją, że przymykałem oko na ewidentne doły). A na dużym ekranie choćby klasyki lat 80-tych jak Creepshow 1 i 2 (King + Romero = pure awesomness) czy Tales from the Darkside; a także azjatyckie czady w stylu Epitaph (historie mocno przeplatające się, ale jednak oddzielne), Three, Three Extremes czy moich ulubionych Phobii i Phobii 2 (duża zasługa wkładu twórców Widma i Alone). Tak, antologie są fajne. Dlatego ciekawiło mnie, czy w realiach seriali internetowych da się zrobić porządny zbiór strasznych opowiastek. Pierwsza próba odrzuciła mnie na dłuższy czas od poszukiwań, bo Dead Hour okazało się kiepsko nakręconym zlepkiem historii raczej durnowatych - darowałem sobie po pierwszych dwóch epizodach, nie próbując nawet finałowego Cannibal Girls, gdzieniegdzie chwalonego. Drugie podejście okazało się jednak bardziej udane, bo trafiłem na serię Black Box TV. Bardzo sprawnie zrealizowaną, a momentami potężnie wciągającą klimatem.
Trzeba przyznać, że twórcy Black Box TV, przynajmniej w blurbie, stawiają sobie poprzeczkę raczej wysoko. Bo jak rzuca się Strefą Mroku, Po Tamtej Stronie, Alfred Hitchcock Presents czy Tales from the Darkside, a zaraz poprawia nazwiskami typu Bradbury, King, Lovecraft, Craven czy Carpenter, to co jak co, ale podnosi się oczekiwania niebezpiecznie ponad możliwości niezależnej twórczości z YouTube. No, ale blurby to zawsze czysta fikcja, a fakty? Serial-antologia krótkiej grozy jest dziełem w dużej mierze jednego człowieka - Tony'ego E. Valenzueli. Jest on reżyserem i scenarzystą większości odcinków, co może niepokoić, zważywszy, że wcześniej stworzył tylko jeden upolityczniony serialik sieciowy oraz webisodową dokładkę do Harper's Island (mydlankowatego niby-kryminału o mordowaniu weselników - ocenianego albo jako dno, albo jako zarąbista guilty pleasure). Niby w Necie nie powinno się oceniać po doświadczeniu - ale jak ktoś bierze na siebie zrobienie antologii w zamiarze różnorodnej, zaczyna się ono liczyć. Na szczęście jako reżyser nie zawodzi, a jako scenarzysta... stop, nie wybiegajmy za daleko. Nie sugeruje też, że jest to dziełko jednoosobowe - w podziękowaniach po pierwszym sezonie wymienia się 130 ludków z wkładem w powstanie. Scenariusze, które nie wyszły spod pióra Velanzueli, piszą dobrze dobrani sieciowi twórcy - na przykład znany z popularnych geek-popkulturowych Totally Rad Show i Geekdrome Dan Trachtenberg. Jeśli chodzi o aktorów, to mamy przekrój telewizyjnych epizodystów raz mniej (głównie) lub trochę bardziej znanych twarzy z internetowych produkcji różnorakich (zaleta dla faceta - duża część to zaskakująco ładne dziewczyny). Ale znanych tylko uzależnionym od kanałów YouTube... gdy o dziwo jedna dziewczyna wydała mi się znajoma, okazało się, że to Jesica Rose (dla mniej buszujących w Sieci - grała Bree w przełomowym hicie internetowych seriali, lonelygirl15). No, i to by było na tyle z rozpoznawalnością załogi (dobra, trochę kłamię, bo potem jest jeszcze Taryn Southern, ale i ją kojarzę głównie z serialowej konotacji z Davidem Spadem, którego kiedyś ubóstwiała moja siostra). Niemniej, nie należy się zrażać - poziomem aktorstwo jest strawne, wypada czasem sztucznie, ale nie odrzuca od ekranu. Początki mamy odfajkowane, czas przejść do mięska...
Pierwszy sezon Black Box TV składa się z piętnastu epizodów (od 5 do 7 minut długości, tylko jeden około 15 minut). Jeśli chodzi o tematykę, porusza się raczej po wydeptanych ścieżkach filmowej (i nie tylko) grozy. Sporo tu duchów na granicy między światami, morderczych szałów, mrocznych istot żerujących w opuszczonych domach i polujących nocami po mieście. Zważywszy na długość odcinków i typową (lub klasyczną, można by rzec) tematykę, coś ciekawego można z tym zrobić tylko na dwa sposoby - albo stawiając na zaskoczenie widza, albo na klimat. Twórcy BBTV skorzystali z obu opcji. Dzięki temu odcinki łatwo podzielić na trzy kategorie - takie z wydawałoby się przewidywalną fabułą, ale z mocnym(niekoniecznie totalnie oryginalnym) twistem na koniec; takie, które mają typową lub szczątkową fabułę, ale świetny klimat; oraz takie, które kiczem i brakiem inwencji zaliczają epic fail w obu tych dziedzinach. Można powiedzieć, że jest ich po równo. Pierwszy zbiór jest najlepszy, a reprezentują między innymi Last Exit - historia o chłopcu pozornie uwięzionym w szpitalu z szalonymi bestiami; Leave me Alone - historia strasząca, wzorem kina Azji, upiornym wykorzystaniem nowych technologii (tutaj... Skype); She Deserved it! - historia o tym, jak ciężkie może być czasem wyciągnięcie kasy od rodziny; More Than You Can Chew - opowieść o sanitariuszach wezwanych do masakrycznego przypadku, w której udało się oszukać widza do ostatniej sekundy czy Cats Got Your Tongue?, przedstawiająca nocną eskapadę mającą na celu zachęcić do zabawienia się nieśmiałą dziewczynę, przypadkowo w okolicę, gdzie grasuje seryjny morderca. Kategorię "klimatyczną" otrzymujemy w The Assistant - scence o granicach wytrzymałości; Unforgivable - nieco zbyt podniosłej, ale ciekawej wizji czyśćca; The Family Circus - gdzie patologiczne życie rodzinne przeradza się w oniryczny pojedynek z zaskakująco upiornym (zważywszy, że był ich w popkulturze legion) klaunem oraz The Warning - ładnie podany paranormalny incydent na pogrążonej w mroku autostradzie. A te złe? Wstrzymajmy się, bo łatwo na nich omówić główną wadę cyklu - nierówne scenariusze. Bo te, choć są ambitne - najczęściej sięgają po wątek psychologiczny lub emocjonalny, nigdy po tanie gore i puste amerykańskie zabijanki - czasem ciągną całość do dołu. Z paru przyczyn. W niektórych typowości fabuły nie ogrywa żaden oryginalny element - takie jest najdłuższe Three Way (ile razy dziewczyna odkrywała mroczne prawdy o swoim partnerze?) i Where are You? (tu przeorany do reszty finał - SPOILER - "o Jezu, jesteśmy martwi"). A trzeba powiedzieć, że i tak niemal wszystkie twisty ktoś długo oglądający horrory przewidzi w pierwszej-drugiej minucie, więc jest to mankament. W innych w pędzie za zakręconym motywem kompletnie zapomniano o puencie, czy bardziej elegancko, celu opowiadanej historii - tą wadę unaocznia otwierające Do Over, co robi złe pierwsze wrażenie. Albo ten zakręcony element czyni prostą historię trochę nieczytelną - tu winna może się czuć typowa historia nawiedzonego domu, Not Tonight. W ogólnym rozrachunku, cała antologia jest nastawiona na wrażenie wywarte na widzu - jeśli ono się nie pojawia, winny jest tylko i wyłącznie kiepski scenariusz.
Są za to dwa elementy produkcji zaskakująco dobre, nawet bez określenia "jak na serial internetowy". Mówię o wizualiach i muzyce. Jeśli chodzi o ten pierwszy plus, to mimo, że czasem widać wyraźnie, że sprzęt nie był do końca profesjonalny (trochę amatorsko prezentujących się scen), to reżyser, operator i ludzie od składania całości i podkręcania wizualnego spisali się na medal. Praca kamery na przykład doskonała - wrażenie robi ilość perspektyw, nietypowych ujęć, nagłych zmian w sposobie kręcenia - wszystko zgodnie ze sprawdzonymi rozwiązaniami podpatrzonymi w mainstreamie produkcjach i podane bez kiksów. Wykorzystanie światła i różnorakich filtrów obrazu nie ustępuje - dopasowanie kolorystyki do klimatu zwłaszcza wpływa na pozytywny odbiór. Muzyka równie mocno wpływa na odbiór całości. Zarówno stricte ścieżka dźwiękowa, bo podkład żeniący elektronikę, "pejzażowe" syntezatory lub pseudoorkiestrę z nagłymi "horrorowymi" wtrętami spełnia w stu procentach swoją rolę - a takie rzeczy, jak motyw ze scen dynamicznych czy końcowe niepokojące pianinko (wykonane pod wzorzec z Sevres "głównego tematu do serii opowieści niesamowitych") szybko stają się rozpoznawalne. Ale największe wrażenie robią piosenki - grane przez niszowe i lokalne zespoły, fakt, ale są to produkcje z profesjonalnego studia i nieźle dobrane. Są podłożone na modłę nowoczesnych, amerykańskich produkcji z telewizji, współgrają ze sceną emocjonalnie. A czasem nałożone na straszną scenę i nie powiem, w większości tworzy to ciekawy kontrast. Należy dodać, że dominują tu indie rockowe kawałki i balladki, co może stworzyć wrażenie tła muzycznego na jedno kopyto, ale są też prawdziwe perełki - jak chóralna wersja Lithium Nirvany, która podkręca atmosferę na tyle, że zmienia prosty pomysł w coś bardzo oddziałującego na widza. Oczywiście, muzyka ma swoje wady - niektóre balladki są trochę z innej bajki, co w ekstremalnym przypadku przeistacza ckliwą kupę w coś w rodzaju science fiction w estetyce Jeziora Marzeń. Jest też podłożona nieco za głośno... ale i tak naprawdę nie można narzekać w tej kwestii, rzadko w serialu sieciowym warstwa muzyczna jest tak doszlifowana.
Jak już jesteśmy przy zasługach - charakteryzacji jest mało, bo tylko w paru scenach znajdziemy potworki czy brutalnie okaleczonych ludzi, ale jak jest, to wykonana zawodowo i z zerowym udziałem "domowych środków" i sztuczności.
Pierwszy sezon Black Box TV składa się z piętnastu epizodów (od 5 do 7 minut długości, tylko jeden około 15 minut). Jeśli chodzi o tematykę, porusza się raczej po wydeptanych ścieżkach filmowej (i nie tylko) grozy. Sporo tu duchów na granicy między światami, morderczych szałów, mrocznych istot żerujących w opuszczonych domach i polujących nocami po mieście. Zważywszy na długość odcinków i typową (lub klasyczną, można by rzec) tematykę, coś ciekawego można z tym zrobić tylko na dwa sposoby - albo stawiając na zaskoczenie widza, albo na klimat. Twórcy BBTV skorzystali z obu opcji. Dzięki temu odcinki łatwo podzielić na trzy kategorie - takie z wydawałoby się przewidywalną fabułą, ale z mocnym(niekoniecznie totalnie oryginalnym) twistem na koniec; takie, które mają typową lub szczątkową fabułę, ale świetny klimat; oraz takie, które kiczem i brakiem inwencji zaliczają epic fail w obu tych dziedzinach. Można powiedzieć, że jest ich po równo. Pierwszy zbiór jest najlepszy, a reprezentują między innymi Last Exit - historia o chłopcu pozornie uwięzionym w szpitalu z szalonymi bestiami; Leave me Alone - historia strasząca, wzorem kina Azji, upiornym wykorzystaniem nowych technologii (tutaj... Skype); She Deserved it! - historia o tym, jak ciężkie może być czasem wyciągnięcie kasy od rodziny; More Than You Can Chew - opowieść o sanitariuszach wezwanych do masakrycznego przypadku, w której udało się oszukać widza do ostatniej sekundy czy Cats Got Your Tongue?, przedstawiająca nocną eskapadę mającą na celu zachęcić do zabawienia się nieśmiałą dziewczynę, przypadkowo w okolicę, gdzie grasuje seryjny morderca. Kategorię "klimatyczną" otrzymujemy w The Assistant - scence o granicach wytrzymałości; Unforgivable - nieco zbyt podniosłej, ale ciekawej wizji czyśćca; The Family Circus - gdzie patologiczne życie rodzinne przeradza się w oniryczny pojedynek z zaskakująco upiornym (zważywszy, że był ich w popkulturze legion) klaunem oraz The Warning - ładnie podany paranormalny incydent na pogrążonej w mroku autostradzie. A te złe? Wstrzymajmy się, bo łatwo na nich omówić główną wadę cyklu - nierówne scenariusze. Bo te, choć są ambitne - najczęściej sięgają po wątek psychologiczny lub emocjonalny, nigdy po tanie gore i puste amerykańskie zabijanki - czasem ciągną całość do dołu. Z paru przyczyn. W niektórych typowości fabuły nie ogrywa żaden oryginalny element - takie jest najdłuższe Three Way (ile razy dziewczyna odkrywała mroczne prawdy o swoim partnerze?) i Where are You? (tu przeorany do reszty finał - SPOILER - "o Jezu, jesteśmy martwi"). A trzeba powiedzieć, że i tak niemal wszystkie twisty ktoś długo oglądający horrory przewidzi w pierwszej-drugiej minucie, więc jest to mankament. W innych w pędzie za zakręconym motywem kompletnie zapomniano o puencie, czy bardziej elegancko, celu opowiadanej historii - tą wadę unaocznia otwierające Do Over, co robi złe pierwsze wrażenie. Albo ten zakręcony element czyni prostą historię trochę nieczytelną - tu winna może się czuć typowa historia nawiedzonego domu, Not Tonight. W ogólnym rozrachunku, cała antologia jest nastawiona na wrażenie wywarte na widzu - jeśli ono się nie pojawia, winny jest tylko i wyłącznie kiepski scenariusz.
Są za to dwa elementy produkcji zaskakująco dobre, nawet bez określenia "jak na serial internetowy". Mówię o wizualiach i muzyce. Jeśli chodzi o ten pierwszy plus, to mimo, że czasem widać wyraźnie, że sprzęt nie był do końca profesjonalny (trochę amatorsko prezentujących się scen), to reżyser, operator i ludzie od składania całości i podkręcania wizualnego spisali się na medal. Praca kamery na przykład doskonała - wrażenie robi ilość perspektyw, nietypowych ujęć, nagłych zmian w sposobie kręcenia - wszystko zgodnie ze sprawdzonymi rozwiązaniami podpatrzonymi w mainstreamie produkcjach i podane bez kiksów. Wykorzystanie światła i różnorakich filtrów obrazu nie ustępuje - dopasowanie kolorystyki do klimatu zwłaszcza wpływa na pozytywny odbiór. Muzyka równie mocno wpływa na odbiór całości. Zarówno stricte ścieżka dźwiękowa, bo podkład żeniący elektronikę, "pejzażowe" syntezatory lub pseudoorkiestrę z nagłymi "horrorowymi" wtrętami spełnia w stu procentach swoją rolę - a takie rzeczy, jak motyw ze scen dynamicznych czy końcowe niepokojące pianinko (wykonane pod wzorzec z Sevres "głównego tematu do serii opowieści niesamowitych") szybko stają się rozpoznawalne. Ale największe wrażenie robią piosenki - grane przez niszowe i lokalne zespoły, fakt, ale są to produkcje z profesjonalnego studia i nieźle dobrane. Są podłożone na modłę nowoczesnych, amerykańskich produkcji z telewizji, współgrają ze sceną emocjonalnie. A czasem nałożone na straszną scenę i nie powiem, w większości tworzy to ciekawy kontrast. Należy dodać, że dominują tu indie rockowe kawałki i balladki, co może stworzyć wrażenie tła muzycznego na jedno kopyto, ale są też prawdziwe perełki - jak chóralna wersja Lithium Nirvany, która podkręca atmosferę na tyle, że zmienia prosty pomysł w coś bardzo oddziałującego na widza. Oczywiście, muzyka ma swoje wady - niektóre balladki są trochę z innej bajki, co w ekstremalnym przypadku przeistacza ckliwą kupę w coś w rodzaju science fiction w estetyce Jeziora Marzeń. Jest też podłożona nieco za głośno... ale i tak naprawdę nie można narzekać w tej kwestii, rzadko w serialu sieciowym warstwa muzyczna jest tak doszlifowana.
Jak już jesteśmy przy zasługach - charakteryzacji jest mało, bo tylko w paru scenach znajdziemy potworki czy brutalnie okaleczonych ludzi, ale jak jest, to wykonana zawodowo i z zerowym udziałem "domowych środków" i sztuczności.
Podsumowując, Black Box TV to antologia historyjek nie z tej ziemi przygotowana z miłością do gatunku i z dbałością o możliwie największy profesjonalizm. Na tle seriali kręconych w jednym pokoju i straszących nudnawą gadką, prezentuje się jak wyższa półka - dobijając do produkcji finansowanych np. przez znane portale (choćby Fear Clinic od Fear.net z Robertem "Freddym" Englundem). I jest, mimo, że mało nowego oferuje, całkiem wciągająca, na tyle, że obejrzenie całości na raz to całkiem realna perspektywa. Podstawowym "ale" będzie oczywiście to, że ciężko przy nim dostać palpitacji serca - jest parę efektywnych (przy zgaszonym świetle) jumperów, ale to tyle. Produkcja nadrabia przede wszystkim klimatem, który w pewnej mierze udanie nawiązuje do wzmiankowanych telewizyjnych cykli. A że, każdy lubi straszne opowiastki, BBTV jest jednym z popularniejszy seriali dystrybuowanych przez kanał YouTube - oglądanym również u nas, o czym świadczy ten cykl postów czy choćby próba rzucenia tematem przez Misiaela (polecam jego bloga, znakomite felietoniki) na forum jednego ze znajomych blogów. Zresztą twórcy stawiają ostro na promocje, często przy okazji łącząc siły z innymi twórcami i polecając ciekawe rzeczy. I warto obserwować, bo produkcja jest perspektywiczna - potwierdza to rozpoczęty w czerwcu drugi sezon, w którym 3 na 4 odcinki są świetne i zwiastują zwyżkę formy. Choć nie wszystko związane z serialem jest tak obiecujące - najbardziej wątpliwe są bonusowe wędrówki w inne estetyki, czyli bardzo debilne odcinki interaktywne oraz paranormalny paradokument, czyli szlajanie się po "nawiedzonych" miejscach bez celu, do obrzydliwości eksploatowane przez "kablówkę". Na plus z kolei należy jeszcze zapisać pełny zestaw bonusów, z dziennikami wideo, behind the scenes i komentarzem twórców. Ogółem, nie obraziłbym się, gdyby takich zbiorków było w Sieci więcej.
2 komentarze:
Sorry za offtop: ale fajny blog, czemu ja go dopiero teraz znalazłam?! Dodaję u siebie do linków i pozdrawiam :)
Oglądałam chyba ze dwa z tych filmików. Jeden był mocno taki sobie, drugi nawet niezły, ale bez szału. Nawet nie szukałam następnych.
Prześlij komentarz