czwartek, 7 lipca 2011

Absurd i nonsens (i brytyjskość)


Geeki bardziej usadowione w środowisku okołogrowym mogą wiedzieć, o kim mówię. Ben "Yahtzee" Croshaw, Australijczyk z miejsca zamieszkania, Brytyjczyk z pochodzenia i powołania, jest recenzentem gier wszelakich, bardzo znanym zresztą. Obecnie rezyduje na stronie zasłużonego, choć różnie odbieranego magazynu online Escapist (o ich produkcjach wideo będzie trzeba jeszcze popisać, bo prezentują wiele oblicz sieciowego nerdyzmu). I recenzuje. A właściwie niszczy gry, nie ważne, jak popularne czy ukochane przez fanów. Zaprawdę, człowiek ten musi żyć na pustyni, bo taka dawka sarkazmu, tetrycyzmu i czystej złośliwości, połączonej z błyskotliwością i totalną brytyjskością (tak dla smaczku), musi zabijać wszystko co żywe w promieniu mil. Jego okraszone frapującą narracją własną i prostą do bólu grafiką recenzje są przez to i kontrowersyjne, i przerażająco śmieszne. Ja oglądam co tydzień i brecham się do utraty sił, ale właściwie nie o nich mam pisać...

Yahtzee jest bowiem takim internetowym człowiekiem renesansu, co udowadnia zawartość jego niedawno porzuconej stronki (podtytuł "Jeśli Bruce Campbell byłby stroną internetową, byłby właśnie tą" na starcie wprowadza w klimat zawartości). A to puści w ruch jakiś komiks sieciowy, a to stworzy cykl amatorskich i nawet ambitnych gier (o nich będzie jeszcze kiedyś) i przede wszystkim pisze dużo mniej lub bardziej "skupionej" publicystyki. A czasem i książkę, jak widać po wydanym nie tak dawno przez Dark Horse dziele o tytule Mogworld. Ale to nie jedyna książka, którą Croshaw popełnił.

Widzicie, w Stanach istnieje taka ciekawa inicjatywa dla pisarzy i pisarczyków wszelakich, która co roku popularyzuje literaturę i kreatywność, stawiając za cel napisanie powieści. No, właściwie dłuższego opowiadania (dolny limit znaków 50.000), ale nie warto się czepiać. Nie ważne jak, nie ważne czy superskładnie, tak po prostu, żeby się rozpisać i byle dobić do pożądanej objętości (oszukiwanie przez rozwlekłość i bełkot jak najbardziej dozwolone!). Przy okazji prowadząc dziennik postępu, ucząc się pisarskiego fachu i poznając ludzi w Sieci. Szczytna inicjatywa mobilizacyjna zwie się National Novel Writing Month, ale i tak nikt nie nazywa jej inaczej, niż NaNoWriMo. I jest bardzo fajna, wesoła i godna naśladownictwa, a przy okazji produkuje młodych pisarzy różnej maści. Wracając do wątku zasadniczego, Croshaw też zabawił się w ramach NaNoWriMo w 2005 roku, a efektem jest wisząca w całości na jego stronce powieść o enigmatycznym tytule Fog Juice.

Obrazek należy do Bena "Yahtzee" Croshawa.


Jim jest studentem i profesjonalnym nierobem. Właśnie traci dziewczynę, a w dodatku ma większy problem. W wyniku straszliwego przypadku naraża się Azjatom, którym nie należy się narażać,  przez co poluje na niego banda ninja z Yakuzy (!). Na szczęście Jim zna przepis na Fog Juice, ultramocny napój wyskokowy, dający nieszczęśnikowi, który odważy się wypić nieograniczony niczym potencjał uciekania od odpowiedzialności. I gwarantowaną, kilkudniową amnezję. Po spożyciu mieszanki, Jim budzi się na... bezludnej wyspie na środku Południowego Pacyfiku. Właściwie szybko okazuje się, że ludnej, bo to... Wyspa Księgowości. No. Jim, zawierając pakt z księgowym-renegatem (!!!) Penfoldem, wyrusza na wyprawę w celu wydostania się z tego piekła na Ziemi. Co nie będzie łatwe.

Tu należy zakończyć opis fabuły, bo tak naprawdę sensu i tak w niej tyle, co szarych komórek w głowie blond tipsiary. Za to pełno w niej piratów, zombie, surrealistycznych wstawek narracyjnych i batoników Stinger. Czemu warto się zainteresować? A sformułowanie "brytyjski humor" coś wam mówi? Uroczego absurdu we wszelkiej postaci znajdzie się w osiemnastu rozdziałach aż za wiele. Przy okazji sporo nawiązań popkulturowych, wyskakujących często nagle i dla samego wyskoczenia. I dialogi. Ich niedorzeczność i prawdziwa genialność niektórych wypowiedzi to coś, co rzadko znajdzie się w czymś pisanym właściwie "na kolanie". Same dialogi z pierwszego rozdziału mogą spowodować niekontrolowany napad śmiechu.

W wolnej chwili warto przeczytać (dobra znajomość angielskiego wymagana). Nawet przy średnio poważnym podejściu i pisaniu dla samego pisania osobowość oraz niewątpliwy talent do składania słów Yahtzee'ego gwarantuje kawał porządnego zgrywu, który potrafi rozweselić aż do odśmiechowej przepukliny. A jeśli kogoś zainteresowało NaNoWriMo, to śpieszę donieść, że udział w tym listopadowym festiwalu pisania może wziąć właściwie każdy mieszkaniec globu. Na upartego nawet pisząc po polsku, choć wtedy mało kto przeczyta.




3 komentarze:

Fraa pisze...

Nie tak znowu mało kto. W NaNo bierze udział całkiem mocna ekipa z Polski. :) Powieść zapowiada się interesująco i chyba sięgnę. ^^ Jak widać, niektórzy z NaNoWriMo potrafią wyczarować coś fajnego - ja, niestety, poległam w zeszłym roku. ;] (co nie przeszkodzi mi w spróbowaniu w tym roku :P )
Poniekąd połączona z NaNoWriMo jest inicjatywa 750words - pisanie 750 słów dziennie, czas nieokreślony. Za wytrwałe pisanie dostaje się rozmaite odznaki. :) Jest też odznaka za zakończony sukcesem udział w NaNo. ;)

M.Bizzare pisze...

He, szczerze mówiąc nie zrobiłem researchu na temat Polaków bawiących w NaNoWriMo, wnioskowałem z doświadczeń własnych - rzadko spotkałem wzmianki, a różnie "pisarczykowe" środowiska sobie obserwuje. Ja sam udziału nie rozważałem, bo po angielsku nie pisze mi się dobrze :)

No, przy NaNo przydałoby się wspomnieć jeszcze o Script Frenzy, ale zostawiam sobie na przyszłość.

Fraa pisze...

O proszę. A o Script Frenzy z kolei ja w ogóle nie wiedziałam. Warto śledzić takie inicjatywy, bo... oj bo to fajne, no. :D Szkoda, że u nas nic takiego nie powstaje.

A do udziału w NaNoWriMo zachęcam - po polsku i z Polakami, tylko trzeba nasze forum tam znaleźć w tej imprezie. ;)